Przerażeni w podróży
Od wielu wielu lat dopadła moją biedną rodzinę wspólna podróż. Jedziemy na tak zwane groby. Pół samochodu sztucznych wiązanek, wyobrażających piękno kwiatów. Pomiędzy tymi bukietami ja, moja siostra, moja matka i mój siostrzeniec. Stanowimy biedną rodzinę pełną rozdarć, blizn, siniaków, stanowimy taką rodzinę po „życiowym Stalingradzie”, ale to jest jedyna rodzina jaką mam, a zatem z urzędu jest przeznaczona do kochania, zatem kocham ją, bo to moje stado. Moja biedna znerwicowana matka w zielonym płaszczyku i bordowym dzierganym berecie na głowie wspomina losy umarłych, dzięki którym my przywędrowaliśmy do żywych:
-O boże, po co ja tam spojrzałam! - krzyczy nagle przerażona.
Na poboczu leży śmiertelnie potrącona sarna, jej wyraziste czarne oczy wyolbrzymione piętnem śmierci wpatrują się w moją małą, malutką, kochaną rodzinę jadącą na groby.
Ja tonę w depresji, mógłbym się położyć w tych wiązankach cmentarnych i nucić sobie jakiś marsz pogrzebowy – tak dla siebie, na własny użytek, by szybciej się pochować. Siostra przywołała przykre wspomnienia z naszego biednego, małego, malutkiego rodzinnego domu. Wspomnienia dla nas wszystkich bolesne, raniące, pogrążone w niewybaczalnym smutku. Tomek – siostrzeniec powozi naszym karawanem tak zawodowo, powściągliwie i milcząco. Wydaje się najbardziej skonsolidowany, jakby czynił to z urzędu.
Przerażeni w podróży, jedziemy całą rodziną na „groby”... nasze groby.
R