Pierdoleni Mikołaje
Nie cierpię tego grudniowego czasu, kiedy po całym świecie zapierdalają ci pierdoleni Mikołaje w swoich komunistycznych czerwonych wdziankach. Taszczą te swoje wory, w których nie ma nic, oprócz pustej i czczej obietnicy dziecięcych marzeń, które już umarły kilkadziesiąt lat wcześniej, bolesnych, niespełnialnych pragnień, ekshumowanych pluszowych misiów z bursztynowymi oczkami. Kto kurwa wysyła tych pierdolonych dziadów z siwymi brodami, żeby wkurwiali mnie na ulicy, w sklepowych witrynach, w telewizorze i na miejskiej promenadzie. Pasowałoby dopaść takiego jednego chuja z drugim i im solidnie wpierdolić. Do tego jego wora później go upchać i spławić w rzece tych fałszywych obietnic, tych nieszczerych uśmiechów, tych całych świąt, które mnie rozpierdalają, jak granat żołnierza zdetonowany w okopie.
Pierdoleni Mikołaje – jakaś jebana zaraza groźniejsza od gorączki krwotocznej Zachodniego Nilu.
R