Nie tak łatwo zgładzić Dzidziusia,

czyli wszystkiego pięknego Dziecko z okazji dwudziestych urodzin

 

I Naleśnik

 

Od momentu kiedy nabawiłem się Dzidziusia wszystko się zmieniło, takie małe coś przywiera do Twojego świata, jak ta pijawka i nie chce się odczepić. Już w budce telefonicznej w Baligrodzie, z której dzwoniłem do szpitala z pytaniem czy Dzidziuś już się wykluł oblał mnie zimny pot, bo dotarło do mnie, że taki twór to potwór jest nieziemski i wcześniej czy później załatwi mnie na cacy. „Pan się nie martwi, urodziła się piękna i zdrowa córeczka” - brzmi w słuchawce głos chuj wie z czego zadowolonej położnej. Wychodzę z budki telefonicznej i myślę sobie: nie mógłby ten dzidziuś podrastać sobie w brzuchu matki jeszcze z kilka lat? Tylko właśnie teraz zachciało mu się wyłazić, jak ja jadę po beczki z piwem do Leska i zepsuła mi się betoniarka. Minęło odrobinę czasu. Dzidziuś zagnieździł się w domu na górze Horb. Pewnego razu musiałem z tą „dziwną formą życia” zostać na parę godzin sam. Leżę sobie w łóżku, czytam fajny komiks, a to coś leży przy mnie i z zadowoleniem posapuje. Zdrzemnąłem się, bo nadwyrężyła mnie ta wyczerpująca forma opieki. Nagle słyszę „plask”, wybudziłem się, patrzę, a tu nie ma Dzidziusia. O kurwa, jest, ale leży twarzą na glebie pod łóżkiem. Zerwałem się i z przerażeniem mówię:

-Dlaczego to coś nie płacze?

Przychodzi mi do głowy jeszcze jedno pytanie:

-Dlaczego nie widać, że dzidziuś oddycha?

Po chwili opanowałem panikę i stwierdzam, że jednak oddycha. Nie płacze, bo w ogóle się nie obudziło jak pizło z łóżka.

Z ulgą stwierdzam: dzidziuś jest odporny na upadki - po prostu przylepia się do podłoża, jak naleśnik.

 

II Dzidziuś Podwodny

 

Piękny letni dzień. Żona wysłała mnie w plener z Dzidziusiem. Poszedłem na „Ryń” - miejsce, w którym Solinka wabi wszelkie istoty głębinką, w której można się zanurzyć. Dzidziuś potrafił już ustać na koślawych nóżkach, przeto postawiłem go na kamieniu obmywanym szumem wody. Dzidziuś dokazywał na nim, jak jakiś Robinson Crusoe – taplał łapkami w wodzie i miło skrzeczał sobie. Moją uwagę przykuło stadko lipieni, zaabsorbował mnie ten widok bez reszty, bo przecież jestem łowcą, a nie jakąś tam niańką dzidziusi. Nagle użarł mnie giez i moje myśli wróciły do dzidziusia, ale o kurwa – nie ma go, przepadł. Biegnę w dół rzeki i po kilku metrach dostrzegam dzidziusia w pełnym zanurzeniu. Podrywam go z dna, a dzidziuś rechocze - nawet się nie zachłysnął.

Z ulgą stwierdzam: dzidziuś potrafi oddychać pod wodą – ma skrzela.

 

 

III Dzidziuś Leśny

 

Do dzisiaj mam w szopie tę górną część wózka z uszami do noszenia Dzidziusia. Z tymi nosiłkami popieprzałem z Dzidziusiem po lesie na górze Horb, a on wgapiał się szeroko otwartymi oczami w bezmiar zieleni i w ogóle nie wydawał dźwięków, co było miłe. Na szczycie Horbu spotkaliśmy wielkiego puchacza. Wgapiał się w nas przenikliwym spojrzeniem po czym odfrunął trochę dalej. Postawiłem nosidło na ziemi i ruszyłem za ptakiem. Puchacz odlatywał za każdym razem kilkanaście drzew dalej i nim się opamiętałem, to zapomniałem w którym miejscu zostawiłem dzidziusia. Tylko nie wpadajmy w panikę, jak się go nie znajdzie, to powiem żonie, że mi uciekł. Nie, przecież ledwo raczkuje... no to się powie, że orzeł porwał, albo niedźwiedź mocarny. Szukam, latam, biegam, przetrząsam krzaki i w końcu odnajduję, a ten mały glut śpi sobie smacznie.

Z ulgą stwierdzam: zawsze można bezpiecznie zostawiać Dzidziusia w lesie, bo las się nim zaopiekuje.

 

IV Dzidziuś Yeti

 

Zima, wybrałem się z Dzidziusiem na narty – znaczy się ja na nartach, a Dzidziusia ciągam na niebieskim plastikowym zjeżdżadle. Poniosły mnie emocje sportowe i zjeżdżam ze stromej góry. Dzidziuś rechocze z zadowolenia. Pomyślałem sobie: o, dzidziusie lubią prędkość. W połowie góry nie słyszę dzidziusiowego rechotu – o kurwa, zjeżdżadło świeci pustką. Pieprzone łanie zryły pół góry swymi racicami, to przez nie znalazłem Dzidziusia dopiero po dwudziestu minutach w wielkiej zaspie. W ogóle nie płakał. Nie wiem co tam robił, może czytał sobie śnieg...

Z ulgą stwierdzam: dzidziuś lubi niskie temperatury i uwielbia czytać sobie śnieg.

 

 

V Dzidziuś i pies

 

Dzidziuś ubrany w swój niebieski kombinezonik. No na chwilę tylko położyłem go na trawie, a pies Homer cap i już gna z Dzidziusiem przez miedze. Pędzę za tym powsinogą i drę się:

-Oddaj chuju Dzidziusia!

Ten zatrzymuje się nagle i widzę w jego oczach tę krotochwilność i wiem co zaraz nastąpi, bo sam go nauczyłem bawić się we wściekłość. Rozdzierał tak oponę od taczki, bądź roweru. Drę się:

-Nie, tylko nie we wściekłość!

Pies Homer odskakuje od dzidziusia i merda ogonem, jakby mówił „Tylko żartowałem”.

Z ulgą stwierdzam: można Dzidziusia powierzać opiece psa, bo jest on bardzo odpowiedzialnym pracownikiem socjalnym.

 

 

VI Dzidziuś Traktorzysta

 

Po jakimś czasie Dzidziuś uczynił się samobieżnym. Ruszył z Tadzikiem-Dziadzikiem i ze swym trójkołowym plastikowym traktorkiem na spacer. Nim się Tadzik obejrzał przebiegły Dzidziuś ustawił traktorek na skarpie, zasiadł na nim i zamiarował puścić się w dół. Tadzik w ostatnim momencie chwycił pojazd.

Bez ulgi stwierdzam: Dzidziusie to zawodowi kaskaderzy.

 

 

VII Dzidziuś Spacerujący

 

Za jedną rączkę prowadzę Dzidziusia Rose Mary, a za drugą jej koleżankę Dzidziusia Martynkę. Przedwiośnie, stoimy nad kałużą, w której kłębią się kijanki, jest dokuczliwie zimno, aż marzną dłonie. Dzidziusie podziwiają żyjątka i nagle Dzidziuś Róża bez zastanowienia skacze na główkę do wody. Wyciągam tego gluta z wody, chwytam obie za rączki i pędem do chałupy, a Dzidziusie powiewają jak latawce i wesoło rechoczą.

Bez ulgi stwierdzam: Dzidziuś, jak gdzieś może skoczyć, to zawsze skoczy.

 

 

VIII Dzidziuś Kowboj

 

Posadziłem Dzidziusia na konia marki Fason, którego pędziłem z wypasu do stajni. Chabeta jakiś czas niosła tego tyciego jeźdźca, ale w pewnym momencie tak chyba dla jaj bryknęła sobie i dzidziuś poszybował w kierunku nieba. Rzutem na szczupaka złapałem powracającego z nieba Dzidziusia – jak rugbysta uchwyciłem tę larwalną piłkę.

Z ulgą stwierdzam, że jak dzidziuś gdzieś frunie, to zawsze gdzieś później ląduje.

 

 

IX Dzidziuś Gruszka na Wierzbie

 

Podrzucałem kiedyś Dzidziusia do góry ku wielkiej uciesze tegoż Dzidziusa. Im wyżej, tym bardziej Dzidziuś rechotał. Chyba za bardzo się zaangażowałem i wysiliłem, bo Dzidziuś zawiesił mi się na wierzbie za swój niebieski kombinezonik, ale znalazłem długiego kija i strąciłem Dzidziusia z tej gałęzi.

Z ulgą stwierdzam, że zawieszonego na gałęzi Dzidziusia zawsze można strącić inną gałęzią.

 

 

 

I tak minęło sielsko dwadzieścia lat. Wbrew moim obawom Dzidziuś mnie nie wykończył, ani ja Dzidziusia....

 

Wszystkiego pięknego Rose Mary!

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R