Leczniczy
kot Kazek
Róża z Weroniką ocaliły małego kotka. Na początku byłem
mu niechętny, ale bachory się uparły. Przez kilka dni karmiły go kroplówką, a później znalazły mu dwie zastępcze mamy. Tak się
zawzięcie opiekowały tym małym ścierwojadem, że o mało nie wykończyły przez
niego konia, którego wiozły w przyczepie na zawody, a były zaabsorbowane miałkotem tak bardzo, że nie usłyszały, że chabeta się wypierdoliła. Rodzina zastępcza odkarmiła obywatela kota i
ku mojemu przerażeniu trafił on pod mój skromny dach (niby miał się niedługo
wyprowadzić do Krakowa, ale był to tylko taki psychologiczny myk, żeby miał czas się przyssać do mnie, jak ta ohydna
pijawka). Podjąłem nawet skromną próbę i spakowałem mu mały plecaczek
pożyczony od lalki barbie, w który upchnąłem jego
ulubiony paproszek, którym się bawił, trzy ziarnka kitty
katu i małą karteczkę papieru, na której narysowałem
mapę „Cisna – Góra Jabłońska
– Kraków”, żeby kotek nie błądził, ale jak to domownicy zobaczyli, to zaczęli
ryczeć nad losem niedoszłego wędrowca. Musiałem wycofać się ze swoich
projektów. Obywatel kot otrzymał imię Kazek. Nie minęło wiele czasu, a okazał
się wszech przebojem – bohaterem naszego domu. Kocurek
ujawnił ukryte talenty lecznicze. Otóż prowadzi zabiegi stosując skomplikowaną
technikę namruczania. Wszyscy w chałupie
wyszarpują sobie Kazimierza krzycząc:
-Teraz mnie namrucza!
-Teraz kolej na mój zabieg!
Nawet ja – wielki sceptyk jeśli chodzi o takie
niekonwencjonalne metody lecznicze też
stosuję namruczanie. Rodzina woła mnie na posiłek, odpowiadam:
-Nie mogę teraz przerwać zabiegu, bo Kazek mnie osobiście
namrucza.
R