Komu
dzisiaj należy się śmierć?
Moją główną pracą jest kręcenie
młynkiem buddyjskim, czyli rowerem i podziwianie nieskończonego piękna tego
świata, odkrywam nowe szlaki, nurzam się w zieleni bieszczadzkich łąk i lasów,
zatrzymuję się i podziwiam, i podziwiam, i podziwiam. Na Buku znalazłem na
drodze martwego dzięcioła, rozpostarłem wachlarz jego skrzydeł i podziwiam jego
śmierć. Pcham rower pod stromą górę, a wokół mnie wybujałe już, ale jeszcze
niekwitnące rudbekie nagie - już wkrótce zacznie się ich szaleństwo. Podziwiam
ich niezłomność. Przemierzam te cudowne obszary przestrzeni, w której znajduje
się moje jestestwo i dziękuję tym wszystkim formom życia i śmierci, które
tworzą dla mnie tło mojego istnienia i przepraszam wszystkich tych, których nie
dostrzegłem, a którzy też istnieją. Zachwycam się kształtem jaworowego liścia,
zielonym klejnotem rozjechanej na drodze jaszczurki, stadem kleni
pod mostem na Wetlince, szumem łąk na Studennym. Cieszy mnie oddychanie i wysiłek, cieszy mnie
moje życie takim, jakim jest. Raduje mnie struktura tego piasku i żwiru na
poboczu drogi i ta płynność kryształowych wstęg wody ślizgającej się po głazach
w dolinie Sanu. Przerażają mnie zwłoki dużego zaskrońca bezlitośnie
rozjechanego na tej stokówce. Przez myśl przeleciało mi pytanie – komu dzisiaj
należy się śmierć?
Kręcę dalej i pilnuję skrupulatnie tej
buchalterii, by więcej dostrzegać życia niż śmierci, bo za to piękno życia oddałbym
wiele... nawet życie.
R