Dlaczego nie wychodzę do świata
Siedzę sobie tutaj w swojej zapłakanej zimowym deszczem wsi i rozpaczam nad jej przemijaniem. Nieraz się cieszę filozoficznie nad jej zagubieniem, ale częściej rozpaczam. Teresa chodziła do swej mamy w lewo na skrzyżowaniu, dzisiaj skręca w prawo, bo jej mamę przytuliły cmentarne lipy, ale w lewo też jeszcze skręca, do swego zrozpaczonego po odejściu żony ojca. W mojej wsi dzieją się takie proste sprawy, nie muszę wychodzić do świata, do tych potężnych idei i wirów myślowych. Może nie wychodzę do niego, bo z czymże mam do niego iść? Ze swą biedną i małą ideą postrzegania swego kulawego i niespójnego uniwersum? Mijam na drodze mojego kolegę z klasy – Janusza, który stracił ojca. Idziemy chwilę razem, a życie drze na nas szaty, idziemy w kierunku nagości – prawdy o naszym istnieniu. Zmierzamy tam, gdzie nic już nie jest potrzebne, nawet ta mała wieś przepadnie w tej prawdzie otchłani, bo ona też jest zbudowana po części z ułudy, po części ze snów eterycznych, po części z marzeń niespełnionych, drobnych kłamstw i niedopowiedzeń. W mojej wsi jest tyle piękna, tyle bólu, tyle radości, tyle rozpaczy - jest w niej tego wszystkiego tak dużo, że nie mogę tego unieść, dlatego nie wychodzę do świata, bo nie dałbym rady dźwigać takiego potężnego brzemienia. Ledwo niosę własną wieś.
R