Tadeusz Szumaniski
Siedzimy w sali matematycznej. Jesteśmy w
piątek klasie szkoły podstawowej. Siedzimy na baczność, bo boimy się Pana
Nauczyciela. W dni, w które była matma zawsze miałem sraczkę, bo już od
poprzedniego dnia ściskałem w sobie kiszki z napięcia. Pan Nauczyciel był
„nałogiem” - zazwyczaj pracował na wyjebanym w kosmos kacu, przez co byliśmy
dla niego potwornym godzinnym problemem. Ulgę przynosiła mu niebieska kaneczka na
mleko, z piwkiem przynoszonym z restauracji „Zacisze” przez Mietka
(późniejszego Nożownika). Wszyscy zazdrościliśmy mu tej fuchy, ale dostał ją z
urzędu – spełniał wszelkie kryteria: był najstarszym spadochroniarzem w klasie
(znaczy kiblował rok dłużej), osobiście pił już i palił, to znał się na rzeczy.
Tadek – brat jego rodzony był małym pyrdkiem. W czasie kiedy Mietek zajmował
się aprowizacją pana nauczyciela, Tadek został wywołany do tablicy.
Wiedzieliśmy wszyscy, że będzie z tego rzeźnia, bo przyswajanie liczb szło mu
chujowo. Pan Nauczyciel z zapałem skoncentrował się na obwolucie zeszytu
ofiary, milcząc wpatrywał się w tytułową kartę kajetu, a Tadek stał przy
tablicy, jak ta rozczochrana przerażona pizda ze spuszczoną głową. W tym swoim
pomiętym granatowym mundurku i krzywo przypiętym brudnym białym kołnierzyku.
-No tak,
panie Tadeurszu Szumaniski. - przeczytał Pan Nauczyciel. - A Wy nie nazywacie
się przypadkiem Tadeusz Szumański?
-Tak proszę
pana. - Potwierdził katowany.
-To na
jakiego chuja przynosisz mi zeszyt jakiegoś Tadeursza Szumaniskiego? To jakiś
twój pojebany pies czy kot? - drąży z sadystyczną pasją Pan Nauczyciel.
Tadek
opuścił łeb jeszcze bardziej, jakby mu kark ujebało. Wydawało nam się, że ta
głowa spadnie mu na ziemię jak piłka. Pan Nauczyciel nie zapoznał się nawet z
treścią wewnętrzną matematycznych dzieł Tadzia i krzyknął:
-Aport!
Po czym
jebnął kajetem na drugi koniec sali. Tadzio pędem ruszył za umykającymi
cyferkami zapisanymi jego paluszkami, a my rechotaliśmy dziko, bo nie przyszło
nam do główek, że to nie ładnie tak upokarzać drugiego człowieka, a skoro Pan
Nauczyciel tak czynił... znaczy się tak prawo nakazuje.
Patrzę
trzydzieści pięć lat później jak Tadek (dzisiaj Orangutan) pcha najebany przez
środek ciśniańskiej drogi taczkę pełną zlewek dla kur Flapsa. Samochody
zatrzymują się i trąbią, a Tadek powtarza cierpliwie:
-Spokój
chuje! Co, nie widzicie, że jadę?
I tak sobie
jedzie przez swoje istnienie i pcha te taczki pełne zlewek, a głowę ma nadal
opuszczoną, bo nie wyprostowała mu się już nigdy od tamtej lekcji. Mam ochotę
podejść do niego i przeprosić, że brałem w tym udział. Mam ochotę przytulić go
jak dziecko. To nie jego wina, że próbował jakoś przetrwać w warunkach domowego
Stalingradu, i to „jakoś” powinno być wykaligrafowane bardzo grubymi literami.
Oto mój kolega z ławki szkolnej – Tadeursz Szumaniski pcha przez nasz
ciśniański świat taczkę pełną zlewów i już trzydzieści pięć lat temu dodał do
swego rodowego nazwiska to małe „i”, by czuć się już do końca niskim...
R