Wielki
OJITOA – kompletny sen
Podsłuchuję przez przypadek rozmowę
telefoniczną. W moim aparacie włącza się samoistnie łącze konwersacji pomiędzy
jakimś panem reprezentującym biznes, z jakimś innym bliżej niesprecyzowanym
osobnikiem. Pierwszy przemawia diabolicznym głosem:
-Muszę
się zabezpieczyć z tą ziemią, bo ona jest na wieczystą dzierżawę, a mnie
interesuje wieczność.
W
tym śnie mam świadomość, że chodzi o całą Ziemię jako planetę, i że rozmowa
prowadzona jest pomiędzy człowiekiem i jakąś drugą siłą reprezentującą
pazerność, zachłanność i zło.
Po
tej podsłuchanej przypadkiem rozmowie akcja przenosi się do zamkniętych pomieszczeń
– jakichś dziwnych, stalowych sześcianów. Tam uciekamy z jakimś drugim
towarzyszem niedoli. W przestrzeni wisi cały czas poczucie niebywałego
zagrożenia. Przemieszczamy się tam i w końcu utykamy w jednym sześcianie, który
zatrzaskuje się i nie ma z niego wyjścia. Do tego pomieszczenia trafiają
pomarańczowe kombinezony przeznaczone do prac remontowych i kaski. Otwiera się
przejście do kanałów. Leżą tam na podłodze nie do końca wyssane ciała ludzkie,
wpatruję się w nie z przerażeniem i pytam mojego towarzysza:
-Skąd
się to wzięło?
A
on odpowiada jakby dzielił się wiedzą o marce gumy do żucia:
-To
ciała robotników, którzy to budowali, po ulewie szlam z wodą ich zaskoczył przy
pracy i tak się zmumifikowali, a ja ich tutaj przywiozłem, bo brałem sobie
ziemię na ogródek.
Następna
scena: martwi powstają, jakby byli pompowani kompresorem, patrząc na nas
przechodzą przez stalowe ściany . W ostatniej chwili łapię jednego z nich za
dłoń i krzyczę:
-Pomóżcie
nam!
Coś
mi powiedziało, że tak trzeba uczynić.
Następna
scena: uwolniliśmy się z tych stalowych komnat, akcja przeniosła się do dużego
pomieszczenia w kształcie jurty, na środku leżą w okręgu ci martwi-żywi
robotnicy głowami zwróceni do środka, a w centrum tego koła po turecku spoczywa
postać określona we śnie jako bardzo zły wódz z magicznymi mocami. Wabią mnie
tam, żebym uczestniczył w tej niezrozumiałej dla mnie ceremonii. Chcę tam iść,
ale po drodze spotykam przechodzącego martwego robotnika, którego prosiłem w
stalowej komnacie o pomoc. Mijając mnie rzekł:
-Nie
idź tam. Idź w lewo i podnieś z ziemi leżącą tam drewnianą statuetkę.
Tak
też czynię. Spostrzegam po lewej stronie leżącą na ubitej z gliny podłodze
drewniany posążek. Kiedy go podnoszę zły wódz krzyczy:
-Zabijcie
go!
Ale
dzierżąc w dłoni ten artefakt czuję moc i odwagę. Wszystkich, którzy próbują
mnie powstrzymać powalam tą statuetką, jak maczugą, krzycząc przy tym:
-OJITOA,
WIELKI OJITOA!
Krąg
żywo-martwych robotników leżących wokół złego wodza szepce z przerażeniem
chórem:
-On
ma Ojitoę, on ma Wielkiego Ojitoę....
R