Urodziny Janka Rapera
Koniec lipca napełniony światłem, słońcem, jak olbrzymi dzban obfitości, z którego wylewa się lipowy miód. Cudowny czas sytości i tej beztroski życia, kiedy na chwilę wydaje się wszystkim istotom, że są nieśmiertelne i szczęśliwe. Wierzbówki nad brzegiem stawu odbijają się swym różem w toni wody, a wzdłuż dróg rozszalały się już swym kwitnieniem rudbekie nagie. Powłóczystość i dojrzałość wysokich traw pośród dzikich łąk zapiera dech w piersiach, a jednocześnie wszystko co oddycha chce chłonąć ten czar zapachów.
Pośród tego piękna Janek Raper – człowiek, posiaduje na torach kolejki za Siekierezadą. Obserwuję go ukradkiem. Jego poza samotności i nędza zawsze mnie wzrusza. Janek nagle wstaje, podnosi kamienie z torowiska i przerzuca je zapalczywie na drogę wzdłuż ogrodzenia. Zaintrygowało mnie to więc ujawniam swą obecność pytaniem:
- Raper, co robisz?
- A, utwardzam drogę, żeby błota nie było.
- Janek, przy okazji mam do Ciebie sprawę, książkę nową wydaję, potrzebna mi Twoja zgoda na zamieszczenie ilustracji z Twoją gębą przerobioną artystycznie. Podsuwam mu papier i długopis. Janek patrzy na mnie, później na kartkę, którą podpisali już Mietek Nożownik, Tadek Orangutan oraz Baflo i sięgając po długopis mówi:
- A dołożysz do wina?
- Ile? - pytam.
- 3,70 - precyzyjnie określa kwotę.
- Dobra - zgadzam się.
Jasiek gryzmoli pieczołowicie swoje dane personalne i między imieniem, a nazwiskiem mówi:
- Dzisiaj są moje urodziny.
- To wszystkiego najlepszego Raper - składam mu życzenia - a które to już?
- Czterdzieste piąte - recytuje z dumą w głosie i dodaje:
- 26 lipca 1970 rok.
Pierwszy raz od wielu lat słyszałem, żeby Janek Raper był z czegoś tak dumny, ale chyba ma rację, bo trzeba być dumnym z tego, że się człowiek urodził.
R