Trzydzieści
pięć złotych do przodu
Nadwyżka budżetowa Bafla
– takie stwierdzenie brzmi fantastycznie. Gdyby ktoś mi zadał pytanie, czy
możliwą rzeczą jest posiadanie przez obywatela Bafla
trzydziestu pięciu złotych „do przodu” odpowiedziałbym:
-Prędzej
te dwie ciśniańskie góry Hon
i Horb zewrą się mocno jak dupa zagrożona analem niż doczekamy się takiej nadwyżki. Tym bardziej, że
operuje on najczęściej kwotami siedemnaście, dwadzieścia trzy, czterdzieści
jeden groszy, a cóż dopiero mówić o całych złotówkach. Ale jak mawia Ferdek
Kiepski: „są na tym świecie rzeczy, które nie śniły się fizjologom”. I oto
stało się: zawitali pod naszą strzechę panowie filmowcy od „Drwali i innych
opowieści Bieszczadu”, kręcili trapera Andrzeja
zwanego Żmijem. Baflo
przebywał na pokładzie i władcy srebrnego ekranu zachwycili się jego wyszukaną
osobowością. Będąc pod wrażeniem na pożegnanie zostawili w barze pięć dych z
zaleceniem:
-15
na substancję, a trzydzieści pięć na jadło dla Bafla.
Nim
zainteresowany zdążył zaprotestować, to już ich nie było. Protest baflowy miał dotyczyć istotnej sprawy, a mianowicie tego
karygodnego nieporozumienia, które podawane jest na talerzu, bo dla Bafla jedyny posiłek to wino, a innych jako takich pokarmów
jego organizm nie przyswaja. Baflo ściągnął tym na
siebie klątwę, bo teraz codziennie widząc go obsługa pyta:
-To
co panie Bafluś, może naleśniczki? Albo przepyszną
golonkę?
I
tak te trzydzieści pięć złotych wisi na koncie Bafla,
powodując w jego duszy ból straszliwy, bo to całych pięć win półlitrowych jest
i sytuacja patowa utrzymuje się, bo biedny Baflo jako
ten Midas, który tego całego złota swego nie jest w stanie wchłonąć, tak Baflo tego kotleta.
R