Smutek
koszonych traw
Kręcę sobie na rowerze w kierunku Wetliny,
czerwcowe słońce syci mnie swym żarem, lubię ten czas, kiedy wszystko wokół
staje się życiem, szaleństwo lata już rozpoczęte, istnienia prześcigają się, by
jak najwięcej tego bogactwa zagarnąć dla siebie. Wzdłuż dróg wybujały fioletowe
osty, kiwając swymi potrójnymi łbami na wietrze, zieleń trawy przeplatają żółte
jaskry. Podziwiam te wyszukane barwy i kształty i mam świadomość, że wszyscy
oni dzisiaj położą głowy pod topór, bo za mną podążają kosiarka i drogowcy
robią swoje. Poczułem nagle ten smutek koszonych traw, kręcę zawzięcie w stronę
połonin i patrząc na te wszystkie istnienia mam poczucie winy, że wiem o ich
rychłym losie. Pomyślałem sobie, że tak pewnie czują się bogowie, którzy wiedzą
o tym co będzie, co jest i co było, że czują oni niewyobrażalny smutek i
poczucie winy, że wszystkie stworzenia, którym dali życie idą pod nóż. Jeśli
takie małe coś jak ja czuje ten przytłaczający smutek koszonych traw, to jak
oni sobie radzą z tą swoją boską wiedzą? Że patrząc na narodziny widzieli już
śmierć wszystkiego...
R