Śmierć pana Kopki


Na początku lutego szarość Bieszczad pochłonęła istnienie pana Kopki. Uprawiając narkotyczny cyklizm często spotykałem tego hardego staruszka na trasie Dołżyca – Cisna. Uparcie kręcił na swoim starym, czerwonym składaku przez swój żywot, nie byłoby w tym nic dziwnego, bo wiele osób jeździ rowerem, ale zważywszy wiek pana Kopki – dziewięćdziesiąt lat i brak jednej dłoni, to jednak coś znaczy. Człowiek ten był z tego mocnego zasiewu, kiedy ludzi bogowie tworzyli solidnie i przykładali się do swego dzieła. Często widywałem go jak ciągał dwukołowy wózek z pozyskaną z lasu gałęziówką. Jego upór, by żyć na własnych warunkach był dla mnie zawsze godny podziwu, widząc jego zmagania leśnik zlitował się i przywiózł mu metr drzewa, a staruszek na to:

- Panie, nie potrzeba mi, a co to ja jestem, jakiś kaleka, czy co?

Spotkałem go późną jesienią w Baligrodzie na przystanku. Zauważyłem przez szybę sklepu, że się zagubił i chaotycznie przemierzał drogę tam i z powrotem. Wyszedłem i zapytałem się:

- Panie Kopka, gdzie pan jedzie? Jeśli do Cisnej to zabiorę pana.

Odpowiedział:

- Do syna jadę, do syna, do Sanoka.

Wytłumaczyłem mu gdzie ma czekać na swój autobus i pożegnaliśmy się. Pod koniec lutego przyszła odwilż, można było znowu kręcić na rowerze, przejeżdżając obok domostwa pana Kopki pomyślałem sobie: „Ładne miejsce wybrał sobie na swój żywot, za chałupą bystry potok, a w koło góry i tylko góry”. Ja też lubię to miejsce, wracając od strony Wetliny zawsze myślę o tym szczycie naprzeciwko, pnącym się w kierunku Łopiennika, a zamykającym tę dolinę tamą, jakby to był jedyny świat z jedynym domem, z jedynym potokiem i jedynym niebem. Dzisiaj w pana dolinie idzie ku wiośnie, żal że nie może pan już uczestniczyć w tym misterium życia, ale trzeba przyznać, że bogowie ofiarowali panu krzepki żywot. Oby wszystkie istnienia dostąpiły takiego daru.

Ostatnie dni lutego, pada deszcz i zaciera ślady zimy, zaciera ślady człowieka…

 

Powrót

                                                                                                                                                  R