Sen o śmierci konia


W przeddzień śmierci Emila miałem sen. W tym śnie płynąłem drewnianą łódką przez ciemne jezioro, drewnianymi wiosłami burzyłem spokój czarnej tafli wody, jezioro to przypominało mi Solinę, nad którą spędziłem młodość. Większość moich snów umiejscowionych jest w Bieszczadach, większość moich snów ukorzenionych jest w mojej ukochanej ziemi, bo nie mogę śnić o niczym innym i gdzie indziej. Wypłynąłem na środek jeziora, a nade mną rozpościera się kopuła rozgwieżdżonego nieba. Powierzchnia wody czarna jak kryształowe lustro nocą i nagle przepełnia mnie lęk, wstaję z ławeczki i bez namysłu skaczę w głąb mrocznej otchłani. Tak mi kazał zrobić ten lęk. Nurkuję ciągle głębiej i głębiej, aż dłonią dotykam dna. Tam odwracam się na wznak i kładę się na miękkim mule, leżę i patrzę w górę, na roziskrzone gwiazdami niebo wyolbrzymione po stokroć przez soczewkę wody i lęk mnie opuszcza. Pobrzmiewa we mnie głos:

- I widzisz, śmierć nie jest zła. To tylko ta cienka tafla mroku na powierzchni wody wydaje się taka groźna, a jak ją przerwiesz zanurzając się głębiej to z jej otchłani widać gwiazdy.

Leżę sobie na tym dnie taki spokojny i wydaje mi się, że otaczająca mnie woda to spowijający mnie w całun spokój. Patrzyłem z uwielbieniem na ten roziskrzone gwiazdy tak jak dziecko z zachwytem patrzy na roziskrzoną świąteczną choinkę. Obudziłem się i jeszcze tego nie wiedziałem, że idę do śmierci konia Emila. Patrząc mu w czerń mętniejącej rogówki pomyślałem sobie:

- Emil w nocy widziałem twoją śmierć z głębi twego oka.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R