Raz na dwa tysiące kilometrów
Raz na dwa tysiące lat
Początek czerwca, kręcę na rowerze po
czternastce – stokówce biegnącej u stóp Jasła. Południe, na wysokości Krywego
wynurzył się z zarośli wilk. Prawie wpadamy na siebie, odległość kilkunastu
metrów, zwierzę zastyga zaskoczone, trwa to chwilę, po czym rusza w dół jaru.
Miałem dużo czasu by mu się przyjrzeć. Na pewno samiec, duży, nabity mięśniami
w kwiecie wieku. Takie spotkania są nagrodą za systematyczne kręcenie, statystycznie
zdarza mi się to raz na dwa tysiące kilometrów, ale warto, bo taki obraz
zostaje utrwalony na kliszy duszy do końca życia. Portret zwierzęcia, które
można by encyklopedycznie nazwać:
Wilk
– wolne istnienie, wyrzut ludzkiego
sumienia.
Raz
na dwa tysiące kilometrów przekręconych na rowerze po bieszczadzkich stokówkach
przytrafia się takie spotkanie, raz na dwa tysiące lat objawia się jeden
mesjasz, ale ja wolę ten pierwszy szczęśliwy traf. Wilk – wolne istnienie, wyrzut ludzkiego sumienia.
R