Piękno bieszczadzkiej wiosny
Trzecia dekada marca darzy wiosną. W nocy nie mrozi już umierająca zima chyba pogodziła się ze swą porażką, ostatnim pchnięciem lodowego miecza zagarnęła jeszcze istnienie konia Emila i wycofuje się na szczyty gór gdzie chwilę jeszcze da odpór szturmującej wiośnie. Ze stawu przy Siekierezadzie stopił się lód, karpie wystawiają swe ciemne grzbiety do promieni słońca, żaby gromadnie kłapiąca gody. W zalanych przez bobry rozlewiska na potokach złożyły już skrzek. Podbiały żółcą się wzdłuż dróg, a cebulice jarzą fioletem na skraju łąk. Owad żegluje po przestworze bieszczadzkich przestrzeni, motyle jak kwiaty zakwitły w locie. Rzeka Solinka pozbyła się okowów lodu i wzbiera wodą cierpliwie zbieraną ze stoków gór. Niedźwiedź odciska swe ślady na błotnistej drodze, szyszki leszczyn pęcznieją jasnobrązową barwą. To jeden z piękniejszych momentów roku, bo wszystko jest przed nami, ziemia rozgrzana tygodniowym darem słońca oczekuje na deszcz, a po nim ta cudowna jasna zieleń zaleje świat. Piękno i cud bieszczadzkiej wiosny rodzi się u naszych stóp, siadam na rower i kręcę przez „zaginione wioski” na Łopienkę, a później na Solinkę. Coś mi karze biec i cieszyć się istnieniem, istnieniem mnie, świata i wszystkiego wokół. Piękno żywych snów, wszystko co istnieje krzyczy z radością: "przeżyłem zimę" i ja też dołączam się do tego chóru: "przeżyłem zimę", a teraz tylko to niewyobrażalne piękno bieszczadzkiej wiosny przed nami...
R