Pani Stanisława już nie przyjdzie do Cisnej

 

 

Pani Stanisława tkwiła w tym starym rodzinnym domu na Dołżycy, wiejska stara chałupa wygrzewała swe ściany u podnóża Łopiennika. Traktując to miejsce tylko geograficznie jest to piękne założenie, ale pani Stanisława pomieszkiwała w tej starej drewnianej chałupie dzieląc ją pospołu ze swoją ciężką chorobą i demonami przeszłości, którym przewodził jeden najstraszliwszy – duch ojciec. Senior rodu nawet w tamtych czasach odstawał poważnie od norm współżycia rodzinnego. Na fali powszechnie sankcjonowanej ogólnospołecznej przemocy, gdzie mottem przewodnim było hasło: „jak babie nie wpierdolisz, to jej wątroba zgnije”, senior wyróżniał się swym zaangażowaniem. Wszystko robił dobrze, to jak bił, to też robił to dobrze - łamał kości, wybijał zęby, a tłukł nie tylko gołymi rękami, tłukł wszystkim, co miał pod ręką. Można powiedzieć, że dzieci tego boga osiągnęły wielki sukces ewolucyjny – przeżyły, przeżyły, ale w ich żyłach zamiast krwi płynął porażający strach. W ich głowach zamiast myśli gnieździł się porażający strach. Ten strach sadystycznie drążył istnienie pani Stanisławy całymi latami w tym samotnym domu, aż pochłonął ją bez litości tej zimy. Kręcąc na rowerze mijałem często panią Stanisławę, jak maszerowała do Cisnej, bądź z powrotem z zakupami, zawsze nienagannie ubrana, wyprostowana, jak carski oficer, ale w tym jej marszu było coś sztywnego, coś takiego, jakby jakiś bardzo kruchy posąg maszerował bojąc się, że się rozkruszy na drobiny. W tym jej marszu był...  strach.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R