Osiemdziesiąt
osiem kilometrów kręcenia w ekstazie prawie religijnej
Każda istota ma coś takiego w sobie, że może to
czynić cały czas, o każdej porze dnia i nocy, i nigdy jej się to nie znudzi.
Janek Raper miał swoją wielką pasję - wchłanianie substancji, dżdżownica ma
swoją pasję - lubi ryć w ziemi i nigdy jej się to nie nudzi, zaś Baflo biega z pasją po wsi i pierdoli głupoty i też może
tak w nieskończoność. Najgorszy człowiek w Bieszczadach, który dzięki bogu już
umarł, dniami i nocami podpierdalał nas wszystkich i też mu się to nigdy nie
nudziło. By nie być gorszym ja też mam swoją pasję – jeżdżę sobie na rowerze,
mogę to robić o każdej porze dnia i nocy, i kiedy tylko mam chwilę luzu od razu
wpada mi do głowy: „a to pojeżdżę sobie na rowerze”, i moje ciało ochoczo to
realizuje. Początek czerwca, patrzę w świt naszych poczynań, a dzień piękny
właśnie się rodzi i jedyne co mi przychodzi do głowy, to ten zamiar pokręcić
sobie młynkiem buddyjskim przez Bieszczady, by czcić doniosły proces cudownego
istnienia.
Obieram azymut na Dolinę Sanu, przekraczam Wetlinkę przez most na Zawoju i pnę się pod górę, która
oddziela Dolinę Wetlinki od Doliny Sanu. W Rajskim
przekraczam San i kręcę na Tworylne i Hulskie. Piękne jest takie kręcenie – nigdy się nie nudzi.
Bujność traw i bogactwo barw wszelakiego kwiecia przewija mi się przed oczami,
San jest cudowny – skrzy się złotem i srebrem w blasku słońca wijąc się pod
okapem wiekowych jodeł i buków. Wpadające do niego potoki szemrzą,
szeleszczą i chrzęszczą swymi krystalicznymi wodami. Z Hulskiego
wjeżdżam do Zatwarnicy, podziwiam te wioskę, bo jest dla mnie ideałem – kilka
chałup na krzyż i jeden sklep, który stanowi centrum życia miejscowego społeczeństwa.
Z Zatwarnicy ruszam jeszcze na Suche Rzeki, a później przebijam się w stronę
Nasicznego, podziwiam te bujne masywy leśne tętniące życiem. Tak, jak kiedyś
tylko Matka Natura dzieli tutaj i rządzi. W głowie obija mi się ta myśl –
człowiek, który doprowadzi do rozszerzenia Bieszczadzkiego Parku Narodowego
będzie Ghandim i Mandelą naszej Ziemi. W Nasicznym
zatrzymuję się, po chwili ruszam w kierunku Stuposian, przybywając doń ogarniam
wzrokiem piękno tego miejsca i wypowiadam na głos kwestię:
-Wojtek,
jak mogłeś opuścić taki raj i zamienić go na trzęsący się dom przy tartaku w
Murowie.
Biedny
ten Wojtek, na jego miejscu bym tego nie przeżył. Opuszczam wojtkową
wiochę i kręcę na Berehy, później na przełęcz, a
później to już z górki – przez Wetlinę do Cisnej. Nakręciłem osiemdziesiąt
osiem kilometrów, ale chce mi się jeszcze kręcić, tak przez cały czas, dzień i
noc – przez moje piękne Bieszczady. Cały czas myślę o tym człowieku, który się
narodzi, o Mesjaszu, który rozszerzy Bieszczadzki Park Narodowy. Jest jeszcze
czas na to, bo Matka Natura strzeże dla przyszłych pokoleń ten cudowny depozyt
zieleni, kwiecia, wód, zwierząt i wszelakiego pomniejszego istnienia. Obyście
Wy, którzy przyjdziecie po nas mogli kręcić swoimi młynkami buddyjskimi i oby
to piękno trwało w nieskończoność...
R