Mietek patrzy na sadzenie drzew
Pierwsza
dekada kwietnia obdarzyła nas kwitnieniem wszelakiego kwiecia. Świeża trawa
wychynęła już z suchych badyli, a konie nie chcą już patrzeć na siano, tylko
skubią łapczywie soczystość zieleni. O świcie ciepły deszcz napoił te wszystkie
stworzenia spragnione po kilkumiesięcznym śnie w trzewiach Matki Ziemi. Pędzę z
szarym psem Bregiem na łąkę przy rzece Solince sadzić
drzewa. Kopię dołki i upycham młodzież modrzewiową i świerkową w wilgotną
glebę.
-Dobry rok na zasiewy. - mówię do
psa.
Podnoszę wzrok i spostrzegam opartego
o barierki drogowe Mietka Nożownika, który patrzy na czynności, które wykonuję.
-Nie gap się, tylko chodź sadzić
drzewa! - krzyczę.
-Nie mogę, wracam od lekarza z
wymiany opatrunku. Jeszcze dwa miesiące muszę się pomęczyć. - labiedzi Mietek.
-To trzeba było nie kłaść się na
piecu. Dobrze, że Biedroń myślał, że to apetyczny boczek się smaży i zajrzał do
Twojej kanciapy, bo byś się zgrillował na amen. -
rozwodzę się dłuższą kwestią.
Mietek odwrócił się z niesmakiem i
pokuśtykał w stronę Dołżycy trzymając się dłonią za wielką ranę na brzuchu.
Upycham w ziemię sadzonki i zastanawiam się nad mietkowym
pociągiem do piekła. Kiedyś o mało nie spalił się żywcem (patrz. „Płonący
Mietek”), a teraz smażył się na wolnym ogniu na własnym piecu. To w piekle nic
go już nie zaskoczy.
Jeśli zdążą wyrosnąć te świerki i
modrzewie da się Mietkowi ze dwa na trumnę. No chyba, że wcześniej się
spopieli.
R