Mietek
Nożownik nie ma co jeść
Październikowy dzień, miecie
wiatrem liście z drzew. Jacek grabi je przed gminą. Na moje pesymistyczne
stwierdzenie, że ten wiatr domiecie mu jeszcze ze dwa miliony liści on pokazuje
palcem na lipy kościelne i mówi:
-A
na nich nie ma już ani jednego.
-Tak
oto rzeczywistość zależy od perspektywy patrzenia. - stwierdzam i idę dalej.
Przed
sklepami spotykam Mietka Nożownika, który stoi tam sflaczały jak chuj po
stosunku i na przywitanie wyrzuca z siebie hasło:
-Kurwa
nie mam co jeść.
-To
se zdechnij. - udzielam mu oczywistej porady.
Ale
za chwilę grzebię w kieszeni, wyciągam papierową dychę i wręczam mu nakazując:
-Ale
chuju jebany żarcie sobie kup, nie wino!
Idę
dalej, a po godzinie wynurzam się z tej samej drogi. Za „Witkiem” siedzi Mietek
i żeruje przy stole, krzyczy do mnie:
-Chodź,
zobacz! Jedzenie sobie kupiłem.
Podchodzę
i remanentuję mietkowe
wydatki: puszka sardynek w oleju, pół chleba i margaryna. Kalkuluję w myślach i
chwalę go:
-Zgadza
się, około dziesięć złotych.
Żegnam
się z nim i ruszał w swój czas i w swoją przestrzeń, a zza pleców słyszę:
-Za
dwa dni kończę pięćdziesiątkę! I jeszcze kurwa nie zdechłem! - z dumą Mietek
wykrzykuje tą treściwą informację o stanie jego czasoprzestrzeni....
R