Manczis – weekendowy narzeczony

 

 

 

 

Zatrudniłem Manczisa jako pełniącego obowiązki narzeczonego Rose Mary. Dziecko żaliło mi się, że ma w tej materii problemy, bo większość facetów to chuje (w jednego rzuciła nawet kuflem piwnym, ale nie trafiła). Wychodząc naprzeciw tym intymnym potrzebom zatrudniłem Manczisa oficjalnie na stanowisku p.o. narzeczonego, zaproponowałem wygórowane wynagrodzenie opiewające za dwa piwa za dobę i składkę ubezpieczeniową (na wypadek, gdyby Róża trafiła go kuflem). Po weekendzie przyszła pora na podsumowanie roboty Manczisa. W składzie szacownej komisji weryfikacyjnej zasiedli: Nowak – zawsze najebany, ale zawsze trzeźwy na umyśle, Jezus – zawsze najebany i zawsze najebany na umyśle i ja jako zleceniodawca pracy, i jeszcze Rysiek Karabin wstrzemięźliwy w wypowiedzi. Po krótkich obradach ustaliliśmy, że Manczis tak się nadaje na narzeczonego jak chuj żaby do wyruchania wieloryba. Nie spełnił żadnych kryteriów, nie potrafi być romantyczny (patrząc na księżyc w pełni rzekł:  „Wjebał się na to niebo jak żarówa stuwatowa”), w adoracji jest zupełnym minimalistą – przyniósł łodyżkę pozbawioną kwiatka i opisywał go: „O, tu Różuś były takie żółte pierdolniczki, ale mi się po drodze ujebały..”. Robota Manczisa została przez komisję poddana miażdżącej krytyce, a Nowak podsumował na koniec:

-Szkoda słów… To debil miłości.

 

 

 

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R