Komu podać dłoń
Czerwiec kwitnie falą barw, staram się pilnie obserwować ten spektakl przyrody. Co roku na tych samych łąkach kwitnienie to maluje inną paletę barw, raz więcej fioletów rozkołysanych łbów ostów, a raz więcej żółtości jaskrów oślepiających wzrok. Idę przez popołudniową wieś, mój wzrok zatrzymuje się na wzbierającej się do kwitnienia lipie, pod nią Janek Raper w grubej zimowej kurtce pełza na czworakach i liczy skrupulatnie zgromadzone tam wina 1l karton. Słyszę jak kalkuluje:
- Jedno na wieczór, drugie na noc, trzecie na kaca.
Nieopodal przechodzi grupa dorosłych z niepełnosprawnymi dziećmi, w drugą stronę idzie młody człowiek, mija Rapera, a ten w odruchu psa Pawłowa wyciąga dłoń i skrzeczy:
- Daj pan piątkę.
Młody człowiek sięga do kieszeni i daje…
Coś we mnie pęka i mówię:
- Tym dzieciom daj, a nie kurwa tej jebanej poczwarze, która sama na własne życzenie robi ze swego życia kalectwo. Daj tym rodzicom i ich dzieciom, bo oni nie żebrzą, tylko niosą swój los na barkach, a ten tutaj końskim chujem jebany w mózg ze swego upadku zrobił sobie intratny zawód.
Młody człowiek znika w pośpiechu, a ja wkurwiam się dalej. Nie dawajcie ciśniańskim menelom, chorych i potrzebujących wspomóżcie, a nie te pierdolone gadziny.
Ruszam w swoją drogę i tak się rozgorączkowałem, że te wszystkie piękne barwy bieszczadzkiego świata zlewają mi się w jedną czerwoną całość…
R