Jeden dzień wokół Siekierezady
W połowie kwietnia przystanąłem na chwilę na grobli stawu przy Siekierezadzie. U mych stóp wyciera się para szczupaków, obserwuję z przejęciem to fascynujące zjawisko. Na środku bajora karpie wystawiły już swe ciemne grzbiety do życiodajnego słońca. Remontujemy z inżynierem Pająkiem zaplecze Siekierezady, powoli czuję już znużenie tymi monotonnymi działaniami, gdyby nie wiara Pająka w ten czyn budowlany to chyba dawno by to wszystko jebło i pierdolło w gruz się zamieniając. Za siatką ogrodzeniową na torach Staszek, którego wyrzucili z odwyku rozpija z Darkiem flaszkę wódki czystej żołądkowej.
- Bez przepity walicie? – pytam.
-A co my to jakie żaby żeby wodą rozmajać? – odpowiada Staszek.
- Co zawodowcy to zawodowcy. – chwalę ich.
Baflo w ramach prac zleconych zbiera śmieci wokół Siekierezady, Raper żebrze przy swej czarnej ścianie na swój czarny dzień. Tadek Orangutan najebany człapie w przydużych gumofilcach, zanosi go na środek drogi, Marek Co Nie Robi Nic sączy piwo puszkowe koloru jaskrawego, posiadując na peronie numer dwa (pięćdziesiąt metrów od peronu numer jeden, na którym przesiadują Staszek z Darkiem).
Widząc, że wszystko jest w porządku z całym światem wokół Siekierezady chwytam sztychówkę i biorę sadzonki świerka, które przywiózł mi Karington i idę na łąkę obok Solinki, bo nie ma piękniejszego stanu, umysłu i ciała niż ten, który się pozyskuje przy sadzeniu drzew.
R