Janek Raper na skrzydłach żurawi powrócił
Klangor żurawi spływa na naszą wieś z szarego nieba. Ptaki nadziei żeglują nad nami i słychać ich krzyk: „Wracamy by czcić powtarzający się cykl piękna istnienia”, a wraz z żurawiami przybył do Cisnej Janek Raper, higienicznie odmieniony, z ogoloną swą twarzą jaśkową. Witam się z nim serdecznie, nawet ściskam mu dłoń, bo w innych okolicznościach tego nie czynię ze względów sanitarnych.
-Kiedy cię wypuścili? - pytam.
-A dziś przyjechałem, dali nawet na bilet. - odpowiada szczerząc się niekompletnym uzębieniem.
-Jak ci tam było? - dopytuję.
-Po chuju zajebisty ośrodek! - wystawia sześciogwiazdkową opinię „Bratu Albertowi”.
-To trzeba było tam jeszcze siedzieć do kwietnia. - radzę mu.
-Siedziałbym, ale wygnali.
Ogarniam wzrokiem jeszcze raz całą postać jaśkową i martwię się o niego. Myślałem, że podtuczą go tam, ale jest kościotrupi, taki jak był. Postać jego zdaje się mówić: „Oj, nie pociągnę ja już długo, oj odlecę dalej niż te żurawie w szarość chmur”. Wiosenny zew już ucichł, stoję jeszcze chwilę i słyszę tylko za plecami człapanie nowych trepów Jaśka, które tam dostał. Wsłuchuję się w ich rytm i kiedy wydaje mi się, że ma postawić następny krok on nie następuje. Odwracam się i widzę szarą kościotrupią postać w o wiele za dużym płaszczu przekrzywionym na ramionach jak na starym wieszaku, stojącą na torach koleżki i wpatrującą się w zmierzwione szare niebo, na którym zaległa już wieczorna cisza. Janek Raper wygląda jak opuszczony przez stado żuraw z uciętymi skrzydłami. Sięga swym błaganiem nieba i rozlega się wszechobecny, niemy krzyk:
-Weźcie mnie ze sobą...
R