Izba
obrachunkowa
Bezśnieżny grudzień zbliża nas do świąt. Wieś
krząta się przy swoich drobnych sprawach budując ten piękny wzruszający system
współzależności. Wróciłem już po zmroku z codziennego objazdu zagubionych w
szarościach bieszczadzkich wsi, parkuję rower przed sklepem, a po prawej na tle
ściany odcina się nieruchoma postać kameleona - Jaśka Rapera, który potrafi tak
nieruchomo godzinami czatować na swą ofiarę.
Gdy już takową spostrzeże wyrzuca błyskawicznie rękę przed siebie
wrzeszcząc przy tym:
-Daj
pan na paszteta.
Ta
jego strategia „na kameleona” w końcu kogoś wykończy. Sam kiedyś podskoczyłem,
jak krzyknął tak do mnie z partyzanta. Wszedłem do sklepu, poczyniłem sprawunki
i wyszedłem. Tym razem Jasiek trzymając zmiętą paczkę papierosów w swej lepkiej
dłoni liczył na głos:
-Raz,
dwa, trzy...
Doszedł
do siedmiu i rzekł:
-Kurwa,
chyba miałem osiem.
I
zaczął od nowa.
-Może
nie liczyłeś tego, co masz w gębie? - chciałem mu pomóc.
-A,
tego nie policzyłem, to teraz mi się zgadza. - rzekł wyraźnie zadowolony z
mojej pomocy.
Ruszyłem
w swoją drogę, kilkanaście metrów dalej natknąłem się na Mietka Nożownika. Stał
nieruchomo na środku jezdni i liczył coś na dłoni:
-Raz,
dwa, trzy...
Podszedłem
i pytam:
-Co
tam tak zawzięcie rachujesz?
-Monety
przeglądam, bo wydawało mi się, że mam siedem osiemdziesiąt, a jest pięć
sześćdziesiąt.
-Daj,
policzę ci. - zaproponowałem.
Klekoczę
mietkowymi srebrnikami i oznajmiam:
-Siedem
dwadzieścia jest, ale masz tu jeszcze sześćdziesiąt groszy i będzie Ci się
zgadzało. - zwracam Mietkowi jego kapitał i pytam:
-Czy
dzisiaj macie we wsi jakąś izbę obrachunkową, czy ki chuj, bo wszyscy coś
liczą...
-Może
to tak na koniec roku. - wyjaśnia błyskotliwie Mietek.
-Pewnie
tak, rachunek sumienia wszyscy czynią.
Ruszam
na górę Horb, a po drodze zastanawiam się co ja
mógłbym policzyć i przeraziłem się na tę myśl, bo i byłoby kurwa co rachować...
R