Higiena wsi

 

 

Dwunasty listopad uszczęśliwia nas pięknem jesieni, modrzewie złocą się jeszcze pełną krasą, jarzębiny nagie, ale przystrojone jeszcze w szkarłatne korale swych owoców. Na tafli stawu przy Siekierezadzie kołyszą się kaczki pana Ibsena, wpławia się jeszcze karp. Słońce cudownie płonie nad Bieszczadami zachęcając wszelkie istnienie do trwania na swoich posterunkach. Wieś jakaś taka stonowana i czysta, ale nie od jesieni, tylko od tego, że Rapera wzięli na odwyk i nie ma we wsi już tego żywego trupa nagabującego wszystkich o datki na jego istnienie. Wieś jakaś taka bardziej higieniczna się zrobiła i Fudżisa wzięli na pięćdziesiąt dni, by z dystansu chłop spojrzał na swój wątrobowo opuchnięty ryj, i guzowatego wywieźli, ale jego do brata Alberta. Żal mi go trochę, bo żebractwo uprawiał z gracją: „Dzień dobry! Piękny dzień mamy dzisiaj, może państwu w czymś pomóc?” - zagajał swe ofiary.

Dobrze, że ich trochę przetrzebili, bo wieś zrobiła się odrobinę ładniejsza, więcej w przestrzeni takiej ogólnospołecznej higieny...

 

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R