Dom
Staszka
Staszek Ślązak kupił trzecią część działki po
panu Dobrzańskim i postanowił tam czynić swe marzenie – dom w Bieszczadach.
Miło kojarzy mi się to miejsce, bo w dzieciństwie przesiadywaliśmy tam z
Darkiem w konarach starej jabłoni, wcinaliśmy kradzioną brukiew z ogródka pani
Dominowej i podziwialiśmy z wysokości nasz piękny świat, a w oku były łąki i
tylko łąki, a dalej już sam las. Syciliśmy się tą jasno-zieloną brukwią
wolności i wszechobecną zielenią naszej wsi. Później umarł pan Dobrzański, a
ziemię przejęła gmina, podzieliła na trzy działki, a starą jabłoń ktoś wyciął,
albo umarła z tęsknoty za starym pięknym światem. Staszek był częstym bywalcem
w Siekierezadzie, poznałem go jako człowieka energicznego, pełnego zapału do
roboty i do zabawy, krótko mówiąc – swój gość. Wizytowałem nie raz jego plac
budowy, a Staszek zaznajamiał mnie z postępami prac. Nie wiem dlaczego, ale
najbardziej utkwiły mi w pamięci duże brązowe płytki na parterze. Po jakimś
czasie dotarła do mnie lakoniczna informacja – Staszek zmarł. Dom bez
gospodarza popadł w chaos. O dziwo materia ma taką ludzką cechę, że bez miłości
też umiera. Mijały lata, aż przypadek zrządził, że dom ten zakupiła Agniecha. Pomagałem jej porządkować otoczenie, pocięliśmy z
Tadkiem Orangutanem stare deski i meble, starczyło tego na rozpałkę na całą
zimę. Pozbierałem po Staszku opuszczone narzędzia, gwoździe, śruby, a z
niewykorzystanych przez niego płytek ułożyłem mozaikę. Życie jest okrutnie
przewrotne, nigdy bym nie przypuszczał, że będę częścią syndyku upadłościowego staszkowego żywota.
Będę
zawsze pamiętać Stachu, że zwabiło cię w to miejsce to samo, co nas wszystkich
– piękno tej ziemi.
R