Dajcie mu umrzeć
Trzeci lipca, na początku wyrazu trzeci jest taki mały krzyżyk, w sam raz dla Janka Rapera, który leży w swym zimowym, zielonym płaszczu i czarnej wełnianej czapce na trzydziesto-kilku stopniowym upale, przy dużym kamieniu, leniwie obmywanym przez szumiącą wodę rzeki Solinka. Pani z plecakiem wzywa karetkę, ta pojawia się po kilku minutach i panowie ratownicy kwitują:
- Kurwa, znowu do Rapera.
A brat Mietek Nożownik stojący na moście kolejki wąskotorowej za Siekierą, dzierżąc w dłoni wino, jeden litr karton, wrzeszczy:
- Zostawcie chuja, dajcie mu w końcu tam zdechnąć, a Pani po chuj wzywa tę karetkę, do chorych niech jadą, a nie do jebanego Rapera.
Za dwa dni, Janek leży w objęciach jeszcze większego żaru, mając za poduszkę szynę kolejki. Przez siatkę ogrodzeniową słyszę jak turyści rozprawiają:
- Trzeba wezwać karetkę…
Nie wytrzymuję i mówię|:
- Dajcie mu umrzeć, bo inaczej umrze ktoś, kto chce żyć, a nie dojedzie do niego pomoc, bo karetka raz dziennie umacnia więzi z najebanym Jankiem Raperem, który chce zdechnąć…
R