Baflo i szampan
Lany poniedziałek śniegiem obsypany, niechętnie opuszczam domostwo i skulony przed mroźnym wichrem zmierzam do pracy. Otwieram podwoje Siekiery i za chwilę mam już na plecach Bafla, który na przywitanie mówi:
- Daj jakąś robotę, bo jak się czegoś zaraz nie napiję to mnie jebnie na glebę.
Patrzę na niego litościwie, sięgam po miotłę i wręczam mu ją nakazując:
- Idź zamieć schody, tylko kurwa dokładnie bo sprawdzę.
Baflo znika za drzwiami, a po kwadransie pojawia się i melduje:
- Zrobione.
Wychodzę na zewnątrz dokonać odbioru pracy, stwierdzam, że schody zamiecione perfekcyjnie, śnieg odgarnięty, lód skuty.
- Dobrze, bardzo dobrze – chwalę Bafla i wręczam mu szampana, który został po klientach z sylwestra.
Baflo złapał flaszkę i trzęsącymi się dłońmi próbował trafić w otwór gębowy, po dłuższej chwili udało mu się to i z gwinta przyswoił trzecią część zawartości. Odstawił flaszkę na stół, otarł rękawem gębę i z zadowoleniem wymamrotał:
- Oj teraz będzie dobrze, fajny ten szampon – pochwalił.
Ogarnąłem wzrokiem tę wielką małą radość obywatela Bafla i rzekłem:
- Widzisz, Bafluś dba o Siekierezadę, a Siekierezada dba o Baflusia, tak to działa.
- A żebyś wiedział – pochwalił mnie i zapytał - a fajek jakiś nie masz?
- Nie, nie mam – odpowiedziałem.
- Szkoda, to idę na wieś, może ktoś będzie miał.
Baflo wyszedł po czym słyszę jego wrzask sprzed Siekiery:
- O kurwa, ale się narobiło, co za jebany pech. Dwie trzecie jeszcze było o się rozjebało.
Wychodzę za tym lamentem i na schodach widzę rozpaczającego Bafla, który załamuje ręce nad rozjebanym szampanem. Wróciłem się i przyniosłem miotłę, wręczyłem mu mówiąc:
- Baflo posprzątaj jeszcze raz te schody, zgubiła cię zachłanność, chciałeś mieć wszystko i alkohol i tytoń, a teraz nie masz niczego oprócz łaknienia, życie jest brutalne.
R