Adam Waligóra padł


Początek maja, całe Bieszczady toną w szale kwitnienia knieci błotnej, lepiężników, pierwiosnków, zawilców i wszystkiego co tam przyroda ma w zanadrzu. Na stokach gór jaśnieją pochodnią białego światła dzikie czereśnie, w tym roku wyjątkowo bujnie obrodziły kwieciem. Zieleń wspina się na szczyty gór, jeszcze kilka dni, a zdobędzie Łopiennik i Matragonę. Na Solince w wierzbowych zaroślach pasą się żubry, majestat tego stada daje wyobrażenie o tym, jaką piękną puszczą był kiedy ten las dzisiaj ujarzmiony przez człowieka. Niedźwiedzie ruszyły na żer, złaknione wszelkich posiłków po kilkumiesięcznym poście, wszystko wokół rzuciło się w wir pięknego życia, wszyscy chcą z niego uszczknąć jak najwięcej. Z bieszczadzkiego morza wyruszyły już w górę Solinki i Wetlinki czerwonopłetwe klenie, srebrne płocie i wszędobylskie żółto-czarne okonie. Bobry wzmacniają i powiększają swe tamy, a na obrzeżach pływają już kijanki i w taki piękny czas Adam Waligóra padł. Jeszcze przedwczoraj widziałem go u Dzidka przy ciesielskich pracach na wysokości, po trzech setkach na jedną głowę. I w taki piękny czas Adam Waligóra padł. Zszedł tak jak żył: o świcie kapelutek z piórkiem na głowę, w gardło ćwiara wódy i w drogę…

O świcie kapelutek z piórkiem na głowę, w gardło ćwiara wódy i w drogę na Niebiańskie Połoniny…

 

Powrót

                                                                                                                                                  R