Życie – przedpokój śmierci
Życie to przedpokój śmierci jest tylko, dość duży, żeby w nim postawić stół i dobrze zjeść, i dobrze wypić. Dość duży, żeby postawić w nim łoże i spłodzić potomstwo, dość duży, żeby w nim zatańczyć i zaśpiewać „Hurt” do wtóru z Johnnym Cash’em , i dość duży, by w nim wygodnie skonać, i sam już nie wchodzisz do tego pokoju na swych nogach, tylko Cię tam wnoszą uprzejmi ludzie. Pierwszego lutego żegnamy na ciśniańskim cmentarzu Pana Staszka Wierzbickiego, sąsiada Siekierezady. Wiek chyba odpowiedni na odejście – osiemdziesiąt siedem wiosen, jesteśmy wszyscy pod wrażeniem, bo nie licząc ostatniego tygodnia na łożu Pan Staszek trzymał się dzielnie ze swym żywotem, do końca walczył o swą samodzielność i tych swoich lat wór cały nazbierał w tym swoim przedpokoju. Łatwiej jest żegnać człowieka, który miał dany czas, by dobrze zjeść i wypić, i który skorzystał z tych darów. Stoję pośród żałobników i myślę o tym pokoju, do którego każdy z nas wcześniej czy później zostanie wniesiony, i o tym, że jak nie ma już tego człowieka to od razu wszystko jest inne dla wszystkich. Pan Staszek był jednym z pionierów osadnictwa w Cisnej po II wojnie światowej, aktywnie uczestniczył w życiu ówczesnej gminy, współtworzył straż pożarną i długi czas używał odkupionego ze straży pożarnej dodge’a „trzy czwarte”. Czerwony kolor tej maszyny parkującej w szopie był dla mnie, biegającego po wsi chłopca pociągający jak miód dla pszczoły. W związku z posiadaniem tego pojazdu Pan Staszek ściągnął z Baligrodu porzuconą przez studentów na wakacjach dodżkę komandorkę, a że były to lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, podjęli wraz z mechanikiem – Frankiem bardzo smutną decyzję, by rozebrać ją na części, bo nadwozie wydawało im się niepraktyczne. Cała karoseria wylądowała nad rzeką „Solinką”, w której to bawiliśmy się z Darkiem w wojnę. Po jakimś czasie wody powodziowe zabrały komandorkę w kierunku Soliny. Po ćwierćwieczu wędkując odnalazłem blachę czołową z grodzi silnikowej tej karoserii, była dwadzieścia kilometrów niżej, aż za Bukiem. Przytaszczyłem ją do garażu, jako tę relikwię przenajświętszą. Do dzisiaj mam też nieużywany dożowski łańcuch rozrządu, który dostałem od Pana Staszka, gdy kupiłem sobie swojego pierwszego dodge’a. Panie Staszku, długo się zastanawiałem, co Panu życzyć na okoliczność tej ostatniej podróży i chyba mam już takie życzenie: niech Pan dorwie się w tym niebie do jakiejś solidnej „trzy czwartówki”, bądź „komandorki” i niech Pan sobie pojeździ w tym nieskończonym spokoju, a jak tam nie mają takiego sprzętu, to chuj z taką wiecznością….
R