Stary
Człowiek
Stary Człowiek mieszkał w swoim starym domu w starej samotności
i w starej ciszy, ciszy, która go otoczyła szczelnie wtedy, gdy został starym
człowiekiem. Nie było jakiejś konkretnej granicy, którą przekroczywszy stał się
starym, po prostu kiedyś zaczęli na niego tak mówić inni, aż w końcu on sam tak
o sobie myślał. Starość polega na tym, że w pewnej chwili świat rzeczywisty Cię
zostawia, opuszcza nieubłaganie i już nie myśli o Tobie. To i wtedy Ty mało
myślisz o tym rzeczywistym świecie, ale jakiś świat musi być dla starego
człowieka, więc Ci starzy ludzie, by się ratować tworzą własne światy uplecione
trochę z dzisiaj, wczoraj, ale mało jest w nich jutra, a najwięcej wczoraj.
Stary Człowiek siedział w tym listopadowym dniu po powrocie z cmentarza od
swoich bliskich, którzy zamieszkiwali ciśniańską
nekropolię na stałe, Stary Człowiek siedział na swym starym, drewnianym krześle
przy swym starym, drewnianym stole i patrzył się w swoją starą szklankę w
metalowym uchwycie oplecioną jego starą dłonią i patrzył się na starą,
ulubioną, srebrną łyżeczkę i patrzył się w okno w szarość wieczoru,
zamykającego okiennice dnia i myślał o swoim świecie, który był na tym
cmentarzu, myślał o Nich jak o żywych, widział sceny radosne i smutne z tymi
ludźmi i to wczoraj przekształcało się w to dzisiaj Starego Człowieka. Izba, w
której siedział pokryta pajęczynami i kurzem sprawiała wrażenie oczywistej
bezradności Starego Człowieka, oczywistej niemożności zapanowania nad
dzisiejszym dniem. Izba sprawiała wrażenie, jakby mówiła Staremu Człowiekowi,
że zwyciężyła ludzką potrzebę istnienia w harmonii, izba mówiła do niego już o
chaosie wszystkiego i Stary Człowiek kładąc srebrną łyżeczkę po prawej stronie
szklanki na serwetce, którą dostał na urodziny od żony, rozpaczliwie próbował
jeszcze ratować resztki poczucia świadomości kontroli swego życia, Stary
Człowiek wiedział już, że świat zwyciężył Jego – Starego Człowieka, ale siłą
przyzwyczajenia i starczego uporu jeszcze starał się walczyć choćby na froncie
swych ładnych, drobnych przyzwyczajeń. W kącie stał niemy, stary telewizor,
niewłączalny już całymi latami, bo Stary Człowiek nie rozumiał już pragnień
młodego świata, Stary Człowiek wpatrywał się przez okno w listopadowy wieczór w
swój wczorajszy świat i miał świadomość, że te piękne więzi międzyludzkie,
które uplótł przez lata swego życia z innymi istotami mu podobnymi odejdą wraz
z nim, że można zostawić w spadku stół i krzesło, ale nie da się przekazać tej
emocjonalnej i empatycznej pracy, jaką czynią między sobą istoty wędrujące obok
siebie w jednym czasie i przestrzeni. Stary Człowiek dopił herbatę i długo
jeszcze wpatrywał się w swoje wczoraj za oknem i wiedział, że gdyby nie te
nici, które łączą Go z umarłymi na cmentarzu, gdyby nie te więzi z innymi istotami,
które odeszły przez bramy ciśniańskiego cmentarza nie miałby już nic, a tak ma,
chociaż swoje wczoraj. Stary Człowiek wstał i zgasił żarówkę nad stołem, a
później jakby się rozmyślił i usiadł znowu przy swoim stole, na swoim krześle i
teraz siedział przy pustej szklance z metalowym uchwytem i ulubionej, srebrnej
łyżeczce. I siedział tak samo jak przedtem tylko w więzieniu mroku. I Stary
Człowiek wiedział, że jak On umrze, to nie będzie już tych nici między światem
żywych i umarłych i być może chciał jeszcze żyć, bo żal mu było, że Mojry
nawiną na motek te piękne więzi, jakie ludzi między sobą przędą. I Stary
Człowiek umarł i umarło jego stare krzesło i stary stół i szklanka z metalowym
uchwytem i ulubiona łyżeczka. Stary Człowiek dopił herbatę i długo jeszcze
wpatrywał się w swoje wczoraj….
R