Stajnia – świat pełen gówna
Wywożę sobie taczką ze stajni ten koński obornik, zwany potocznie gównem i myślę sobie o tych ciśniańskich menelach w identycznej kategorii, w kategorii odchoda. Tak mnie jakoś krytycznie ta praca natchnęła i myślę sobie o tych menelach, którzy wypierdalają wszędzie po wsi naszej kartony po tych ich jebanych winach, i styropianowe kubki, i puszki po tanich piwach. Wyrażają tym swój manifest do świata, że mają go w dupie, że liczy się tylko ich abnegacja alkoholowa i ich szara, ciągle na kacu depresja. Wywożę sobie ten obornik i wkurwiam się na tych ciśniańskich meneli: na tego Jaśka Rapera, który skrzeczy pod sklepem: „Kup mi pan paszteta”, i wkurwiam się na Tadka Zgrzewkę, który chleje z tą złamaną nogą, bo widocznie chce, żeby mu ją ucieli, będzie wtedy taniej o obuwie, i wkurwiam się na Mietka Nożownika, który przyszedł do pracy najebany i z charakterystycznie wykrzywionym ryjem, co świadczy, że już mu tam w czaszce ostro się pierdoli i wkurwiam się na Andrzeja Motyla, który pochłania wszystko jak ta czarna dziura, i zamiast „Cześć Andrzej!” na przywitanie, mówi się doń we wsi: „Chuju, nie kradnij!”. Wywożę sobie taczką ten obornik na pole pachnące wiosną i zastanawiam się czy ten świat meneli to tylko taka stajnia pełna gówna, i patrząc na rodzącą się u mych stóp zieloną trawę – nadzieję, jest mi żal tych jebanych meneli, że tkwią w tym oborniku duszą i ciałem. Oj, bardzo niedobrze jest doprowadzić swe własne istnienie na podobieństwo stajni – świata pełnego gówna. Oj, chujowo to jest i niedobrze....
R