Sobota, 10. marca
(zapomniany
tekst)
W Bieszczadach biało, ale budzi się nadzieja, w dzień słońce
przygrzewa solidnie, skrajem drogi płynie woda, w nocy budzi mnie charkot
głęboki mojego psa Brega. Wstaję i z niesmakiem
spostrzegam białą i tłustą substancję, którą kończy wyrzygiwać.
-Aha chuju, wpierdoliłeś zawieszoną sikorkom słoninę! A teraz
przyszła do ciebie kara i Twoja wątroba tego towaru nie przyjęła.
Wypuszczam
go na dwór, a za nim wyrzucam jego oświniony koc, kładę się z zamiarem
odnalezienia nici snu, ale nie jest mi dane, za szybą łoskot chrupanych kości,
spoglądam i widzę psa oprawiającego głowę, ale to nie jest już ta sama, co z
opowiadania „Głowa łani”. Ta ma różki, więc zaopatrzył się w nową, nieużywaną.
Tym razem to łeb byczka.
-Kurwa, skąd
on je wynajduje?
Rzeczywiście,
nim się oglądnę to będzie obgryzał głowę Wojtka Stolarza Podłogowego.
Zostawiam go
z tym jego niegroźnym hobbystycznym zajęciem i idę do koni, bo już świta.
Otwieram wrota i zwierzęta witają mnie parskaniem, to miłe, dostają w nagrodę
siano. Wracam do domu, a na płycie pieca czajnik bucha parą, czekając na mnie
cierpliwie, zalewam herbatę i siadam na oszklonym ganku łowiąc pierwsze
promienie słońca. Po szybie niezdarnie łazi mucha. Pomyślałem sobie:
-Oj będzie
wiosna, któż lepiej to wie, jak nie ta mucha.
Siedzę sobie
sącząc ten ciepły płyn i raduję się, że to najpiękniejszy czas przed tym całym
spektaklem życia, które już puka do bieszczadzkich bram, to taki ładny czas jak
w kinie przed seansem, gdy gaszą światła: wiesz, że za chwilę będzie ciekawie i
przyjemnie. Kończę herbatę i schodzę z góry Horb do
Cisnej, na budowie (Nowej Sali) Pająk walczy z kominkiem, a Staszek z
barierkami. Są już po czterech piwach i zgłaszają zapotrzebowanie na powtórkę,
miło jest i tutaj.
Na parkingu
R