Śmierć kamieni
Przed wsią Solinką w pięknym potoku o takim samym imieniu posadowiony jest kamienny mur, na którym kiedyś opierał się most kolejki wąskotorowej. Mur ten wydźwigli w niebiosa kamieniarze ponad sto lat temu, wśród nich był pan Mainardi (jeden z kilku rzemieślników), którzy przybyli aż z Itali uczyć fachu tubylców, bo mistrzowie Ci już wiedzieli jak się Rzym buduje. Potomkowie tego rodu do dziś żyją w Cisnej. Często jadąc na rowerze przez wieś Solinkę zatrzymuję się przy tym murze, siadam nad szemrzącą wodą i wpatruję się w powolne konanie kamieni, z których wymurowany jest ten przyczółek. Ta śmierć kamieni trudna do uchwycenia przez nas ludzi jest taka dostojna i majestatyczna, może, dlatego, że nie jesteśmy jej w stanie objąć naszym istnieniem, bo śmierć kamieni trwa przez wiele ludzkich pokoleń i przez to jawi się nam, jako życie wieczne. Siedzę sobie w objęciach dźwięków Bieszczadzkiego lasu i patrzę jak pięknie umierają kamienie i chciałbym by odpowiedziały mi na to pytanie, kiedy zaczyna się śmierć, czy wówczas, kiedy nabywamy o niej świadomość czy może wówczas, gdy inne istoty nam mówią, że umieramy. Patrzę na ten dzielnie trwający mur gdzieniegdzie podmywany cierpliwością wartkiej wody a gdzieniegdzie ukruszony wiatrem i mrozem i odchodze do swego życia nie mówiąc tym kamieniom, że wydaje mi się, że one już umierają…
R