Rozmowy Przy Układaniu Drewna

 

 

Pierwsza dekada września, ale pięknie i cudownie darzy ten koniec lata. Dzieciaki ruszyły do szkół po światłość, a tutaj wciąż wydaje się, że to wakacje. Solinka toczy swe więcej niż skromne wody, w głęboczkach gromadzą się pospołu klenie, pstrągi, lipienie, ukleje, jelce i strzeble potokowe. Stoję na moście kolejki wąskotorowej za Siekierą i spoglądam na te piękne ryby, na ich zgrabne ruchy: pstrągi trzymają się dna, klenie zajmują półtoń, a uklejki baraszkują pod powierzchnią czyhając na spływające owady. Znalazłem na drodze przejechanego pasikonika, trzymam go w dłoni, po czym rzucam tą delikatną zieleń martwego owada w nurt rzeki, obserwuję jak spływa chwilę w dół, po czym opasły kleń chwyta go w swój pysk i niknie w głębince. Moje przyrodnicze obserwacje przerywa Tadek Zgrzewka:

- To idziemy do tego drewna?

- Oczywiście. A gdzie Marek Co Nie Robi Nic? – pytam.

- Czeka przed barem – odpowiada Tadek.

Realizujemy wczorajszą umowę, zgodnie, z którą wozimy pickupem pocięte drewno i układamy w drewutni. Robota monotonna, tęsknie spoglądam na błękit nieba i szeleszczące na jego tle jawory i buki i najchętniej bym od tej pracy uciekł, tak jak to robi, Baflo, bo po cóż w taki piękny dzień myśleć o zimie, ale po chwili dyscyplinuję swe ciało i duszę i napierdalamy dalej. Po kilku kursach siadamy na trawie Zgrzewka, Marek Co Nie Robi Nic palą papierosy, a ja piję kwas chlebowy, od słowa do słowa i Marek opowiada o ciężkiej pracy w cegielni gdzie ze Zgrzewką międlili glinę na cegły i Tadek dodaje:

- Ale tam były jaja.

Marka zmobilizowało to oświadczenie do wysilenia pamięci:

- A pamiętasz Tadek jak ruchałeś tę dziewczynę, co ją wam przywiozłem.

Zainteresowałem się tym tematem i zapytałem:

- Jaką i skąd ją przywiozłeś?

- No, stałem na przystanku, a tu idzie taka jedna i drze się jak cholera, znaczy śpiewa… Najebana była w trzy dupy. Podchodzi do mnie i pyta czy mam papierosa. Miałem to poczęstowałem i mówię do niej: „- Chodź pojedziesz na cegielnię”, „ - Jak kupisz bilet to pojadę „ odparła. Kupiłem, ale tylko sobie - Marek dodaje z nieukrywanym zadowoleniem ze swej przebiegłości. - Ona pojechała na gapę, w cegielni na kwaterze wypiliśmy coś jeszcze i Tadek ją dopadł. Jak ją ruchał to poleciałem po jeszcze jednego - jehowego, z powrotem biegliśmy, on pytał się: „Co się stało?” A ja mu tylko: „- Szybciej zobaczysz” Wbiegliśmy do pokoju, ona siedziała naga na łóżku i ja mówię jehowemu: „- Patrz co mamy!!!”  A Tadek do niej: „- Pokaż mu cipę”. A ona nogę w górę chlast. „- Co ja cipy nie widziałem?” rząchnął się Jehowy i wyszedł.

- Obraził się chuj, nie odzywał się miesiąc czasu – dodał Tadek.

- To ile tam w tej cegielni Marek byłeś? – zapytałem.

- Dwa lata – udzielił odpowiedzi Zgrzewka, później Hanka (matka Marka) wysłała mnie żebym go odszukał, dostałem na bilet i pojechałem, znalazłem Marka za cegielnią w baraku, był na łyso ostrzyżony i spał najebany:

- Tak było Marek? - rechocząc Tadek zażądał potwierdzenia.

- Tak było, tam się działy cuda - potwierdził wyraźnie zadowolony.

- Tadek, a pamiętasz jak ruchałeś Kaśkę w kiblach, ja zamknąłem drzwi, bo szedł jej chłop, a Tadek ruchał, nawet nie ściągnął gumofilców, w końcu coś tam przestał ruszać dupą i ona mówi:

„- Jak nie pieprzysz to złaź ze mnie!”, to ja podszedłem i ruszam mu tyłkiem jak przy sztucznym oddychaniu, naciskając dłońmi… tak dla jaj - Marek zaśmiewa się z tej uroczej retrospekcji.

- To te gumofilce może nie ściągnął, bo chciał się zabezpieczyć - rzekłem nie bez nuty ironii.

- A ty się Marek nie nabijaj – uniósł się honorem Tadek.

- A ty czegoś nie ruchał? Bo tym swoim „koreckiem” nie dałbyś rady - podważył Zgrzewka kompetencje Marka w temacie seksu.

- No, dobra dość tych opowieści - przywołuję ekipę do rzeczywistości i bierzemy się za drewno. Późnym popołudnie kończymy. Wypłacam Marka i Tadka i się rozchodzimy. Wieczorem idąc do Siekiery spostrzegam Zgrzewkę śpiącego na kostkach brukowych przed małymi sklepami, obok w pozycji siedzącej towarzyszy mu Jasiek Raper wokół nich kilkanaście zmiętych kartonów jeden litr wino wiśnia. Na drugi dzień spotykam zmiętoszonego potwornym kacem Tadka na drodze, łeb ma rozbity i liczne siniaki na twarzy.

- Co ci się stało?

- A wpadłem wczoraj do tego głębokiego rowu między pocztą a Flapsem i nie mogłem się wydostać, to po długiej walce wspinaczkowej zrezygnowałem i spałem tam trochę, zmarzłem, bo płynął przeze mnie ten strumyczek, swoim ciałem zrobiłem małą tamę i od razy zgromadziły się tam żabki, aż szkoda było mi wstawać taki miały ładny stawik, ale jakbym tam dłużej poleżał to dostałbym lumbago. Masz jeszcze jakieś drewno do układania? –dodał.

- Nie, nie mam, ale jak coś będzie dam ci znać.

Ja ruszyłem do swojej pracy, a Zgrzewka do swojej, Tadek myślał zapewne o winie i ja też myślałem o winie, o winie zaniechania swego istnienia, o winie wyrzucenia swego życia w rów, o winie utraty lat całych w amoku alkoholowym…

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R