Postrzeganie rzeczywistości

      

Połowa marca a tu jak nie dojebie śniegu, a ja już szykowałem rower, trudno trza przywdziać narty. Mrozu też dostarczyli należycie, minus dwadzieścia. Biedne te żurawie, biedne te szpaki miecione północnym wiatrem i biedny ja, bo już tęsknię za wiosną, ale nie przemożesz nieprzemagalnego. Przywdziewam narty, wołam psa i idziemy czynić ruch. Brego przed gankiem chałupy czyni ponadto łuk ze swojej osoby i wali wielką kupę, właściwie takie coś powinno pisać się przez dwa pp - kuppę, bo jedno nie oddaje skali zjawiska. Odpinam narty, biorę łopatę i wyrzucam urobek pod świerki mówiąc do nich:

- Macie oto dar od Bregusia, wiosną pójdziecie na tej karmie w górę jak ruska rakieta.

Pies zadowolony merda ogonem, patrzę mu głęboko w oczy i mnie olśniewa:

- Acha, to ty tak postrzegasz rzeczywistość, walisz tu te swoje ciasta, a one znikają, więc słusznie dedukujesz, że to jest idealne rozwiązanie, pewnie myślisz sobie tak: dzisiaj też zwalę tu sobie kloca i zobaczę czy to się usunie? I usuwa się, mądry pies.

Zażywamy ruchu na stoku w półmetrowym śniegu, staram się stworzyć paralelną sytuację swojego rozumowania, w których momentach postrzegam rzeczywistość na podobieństwo Bregusia i jak się zachowuję. Dochodzę do niepokojących odkryć, że kilka by się znalazło, to może jednak warto zastanowić się gdzie znika gówno i kto je za ciebie sprząta, oczywiście traktując pojęcie odchoda, jako przenośnię do innych czynów. Spoglądam na psa z lubością i chwalę go:

- Ty Breguś kurwa już jesteś filozof prawie jak Władek Karabin.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R