Nędza starości
Idę do Władka Karabina coś tam pożyczyć a po drodze mijam dom pani Olszewskiej. Maj rozpostarł swoje szczodre ramiona nad nasza wsią i darzy zielonością i żółtością. Wybujała trawa poprzetykana kwitnącymi mniszkami ogarnia swym żywiołem jak zaborcza powódź stojącą na środku podwórka o lasce panią Olszewską. Przygarbiona na trzęsących się nogach patrzy bezradnie na tą szalejącą falę bujności. Siwa głowa pośród tego barwnego kwitnienia odcina się jak biała niedomalowana część obrazu. Całą sobą pani Olszewska przemawia do świata i tłumaczy swym rozedrganiem swoją bezradność. Skoszenie tej wybujałej trawy jest ponad Jej siły, tkwi uwięziona pośród tego szaleństwa wiosennego kwitnienia, jako ten manifest starczej nędzy i bezradności. Oto starość zagarnęła panią Olszewską i uwięziła ją w swych bezlitosnych kleszczach a trawa szaleje nieubłaganie swą bujnością i na jaśniejących żółcią mniszkach uwijają się pracowicie pszczoły. Mijam dom pani Olszewskiej i skręcam do Władka, ale nie zastałem go, bo on wylądował w szpitalu i sobie tam leży…
Czyżby mój świat już tak się zestarzał zadaję sobie pytanie a trawy za nic mają moje obawy i szaleją wokół swą obfitością, bo one są młode i gdzież im tam do jesieni, jeszcze o niej nic nie wiedzą…
R