Masa mięsna
Urabialiśmy
tę całą masę mięsną, było tego kilkanaście dużych metalowych misek. Wuj
oddzielał tasakiem duże kawałki mięsa od kości a ojciec mielił je w ręcznej,
wielkiej maszynce, a ja donosiłem te miski ciotce i mamie, które zajmowały się
upychaniem tej przerobionej masy mięsnej w jelita. Sprzedawaliśmy nasze wyroby
w sąsiedniej wsi ludziom, bo wuj mówił, że w naszej to nie wypada, bo jedliby
sami siebie. Masę mięsną przynosił wuj z ojcem w dużych workach po zbożu z
dołu- znaczy się ze wsi. My mieszkaliśmy na uboczu pod lasem, około kilometra
od najbliższej chałupy. Wuj ciągle narzekał, że coraz trudniej o dobrą niewystraszoną masę mięsną a ojciec zawsze go pocieszał, że
na kilka nocy jeszcze wystarczy. I bardziej wujowi chodziło w tym lęku o niechęć
do dalszej wędrówki w poszukiwaniu nowej masy mięsnej niż o nią samą, wuj
bardzo przyzwyczajał się do miejsca. Co kilka dni schodzili na dół i o świcie
przynosili tę masę mięsną. Drylowaliśmy i mieliliśmy a
następnie upychaliśmy w jelita a ciotka z matką sprzedawały w sąsiedniej wsi.
Minął miesiąc i wuj z ojcem wrócili z dołu z niczym. Usiedli przy stole, przy
którym płonęła świeca i wuj ze smutkiem powiedział:
„ Zużyliśmy całą masę mięsna z tego
miejsca a reszta uciekła…cóż trzeba przenieść się do innej wioski”
I na drugi dzień siedzieliśmy
wszyscy na wozie zaprzęgniętym w dwa wielkie kare
konie. I jechaliśmy górską drogą w kierunku kolejnej, odległej, zagubionej w
bezmiarze lasów wioski. Dążyliśmy tam gdzie mogliśmy znowu pozyskiwać masę mięsną,
bo nasza dotychczasowa się już zużyła a reszta uciekła. Siedziałem z tyłu wozu
i majtając nóżkami patrzyłem z dumą na mojego wuja, który mówił do ojca:
„Nie martwmy się. Na świecie jest tyle
ludzi, że nigdy ich nie przerobimy…”
R