Listopad a próba wyznaczenia ram rzeczywistości

 

Spadł śnieg, nie dużo ale wystarczająco by ostudzić optymizm życia. Osiodłałem konia Emila i wspólnie poczłapaliśmy w szarość jesiennego dnia, z grzbietu zwierzęcia świat wygląda piękniej może, dlatego, że kolebiący ruch chabety wprawia człowieka w dziecięcy nastrój i może, dlatego, że nie używając swoich nóg ma się więcej czasu na przyglądanie się i kontemplowanie tego wszystkiego, co się dzieje w ten listopadowy dzień. Jedziemy wzdłuż potoku habkowieckiego, szmer i ruch wody przykuwa moją uwagę, przychodzi mi do głowy myśl, że każda sekunda tego istnienia jest niepowtarzalna i nieodwracalna, że układ fal wody, układ traw zeschłych przeginanych tchnieniem wiatru, liści spływających potokiem, wszystko to jest obrazem darowanym na mgnienie i za moimi plecami i zadem konia zostaje cząstka naszego istnienia, przed nami życie rozpościera się, a za nami wleczemy częściową naszą śmierć.

- Słuchaj Emil, to, co wytuptałeś dźwiękiem swoich kopyt to już umarło, nie przeraża cię to? – klepiąc konia po karku zadaję mu to pytanie, nie spodziewam się odpowiedzi, bo koń Emil jest stoikiem i przyjmuje żywot takim, jakim on jest byle było, co do pyska wsadzić. Zawracam go i zataczam koło przy potoku, wracając tymi samymi śladami, robię to kilkakroć aż konisko się trochę irytuje, więc tłumaczę mu:

- Chciałem zobaczyć czy można wrócić do przeszłości, ale chyba nie, bo ile razy się wróciliśmy w tył to wydaje się, że cały czas kłusujemy do przodu. Z tyłu wydaje się nam bezpieczniej, bo widzieliśmy, co tam jest, ale trzeba uważać żeby nie skończyć jak ta łania, która w nocy przebiegła drogę przed moim samochodem, a później spanikowała i wróciła, bo nie wiedziała, co jest z drugiej strony drogi i myślała, że jak wróci tam skąd przybiegła to nic jej nie grozi i władowała się pod koła i była już bezpieczna na wieki. Przeprawiamy się z Emilem przez rzekę Solinkę, do której wpada potok habkowiecki i galopując po łące próbuję wyznaczyć sobie ramy rzeczywistości, ale jakoś mi się to rozmywa w tym szumie rzeki, w tym szeptaniu potoku, w tych zrudziałych trawach mojej nadrzecznej łąki, w tych złocących się modrzewiach posadzonych własną ręką i gdyby nie ciepło tego zwierzęcia, na którym podróżuję to byłoby mi jeszcze trudniej określić te ramy, a tak przynajmniej wiem jedno – koń Emil jest głównym tematem w dzisiejszym obrazie oprawionym w rozmywające się ramy rzeczywistości tego listopadowego dnia… i jak się będę trzymał jego cierpliwego ciepła to damy razem radę utrzymać się w tych ramach, damy radę…

 

Powrót

                                                                                                                                                  R