International M-2-4
Opowieść druga
Kamień Wilka
Bieszczady otulone wilgotną mgłą, koniec lutego zwiastuje
zjeżdżającymi zwałami topniejącego śniegu z dachów garaży bazy numer sześć kres
zimy. Garaże może na wyrost powiedziane, po prostu długa szopa z okrąglaków
świerkowych pokryta szerokimi dechami na zakładkę. Po drugiej stronie barak
ocieplony gliną i słomą, w środku piecyk z grubościennej, metalowej rury. Baza
pusta, na śniegu charakterystyczne ślady opon typu „military”. Samochody
ruszyły o świcie w las. W kanciapie przy zbiorowej sypialni gruby Czesiek
kierownik i księgowy w jednej osobie ćmiąc papierosa wertował zatłuszczone
kartki papieru, sprawozdania o poborze paliwa, awariach, płacach, zwolnieniach.
To wszystko miało trafić już jutro do Leska, miasta powiatowego. Papiery te
gruby Czesiek woził służbowym Willysem – jedyną limuzyną w bazie. Kierownik
zatrzymał wzrok na karcie pojazdów, dzisiaj w las poszły dwa Studebakery, jeden
Dżems dłużycowy i jeden z krótką paką, pięć Doczek 3/4, jedna sześćdziesiątka trójka,
Ford Bomb Service z dźwigiem używany, jako pojazd zabezpieczenia technicznego
pojechał przywlec Willysa, który utknął z urwaną półosią na przełęczy. Gruby
Czesiek oczekiwał na jeszcze jeden wóz z powiatu, miał nim przyjechać nowy
szofer.
- Co oni mi
kurwa wcisną tym razem – zastanawiał żeby nie było tak jak ostatnim razem, że
przywieźli nam ten pierdolony, hitlerowski motor na gąsienicach, tylko szwab
mógł wpaść na taki pomysł żeby skrzyżować czołg z motocyklem. Chłopy ściągali z
tym kloce, a jeszcze częściej szaleli po chlaniu, a teraz to kurewstwo stoi z
urwaną przekładnią, a części to chyba szukać teraz w kancelarii rzeszy.
Jesteśmy najdalej na południowym wschodzie położoną placówką, to wszystkie
śmieci nam pchają, co oni sobie kurwa myślą, że chujem będziemy zrywkę robić –
sarkał i mruczał pod nosem gruby Czesiek.
Kierownik w
akcie tej prostracji sięgnął pod biurko, dobył flaszki i polał sobie setę:
- No to za
ten nowy, stary samochód – i przechylił energicznym gestem zawartość.
Wieczorem mróz
złapał w okowy topniejący śnieg, do bazy wracały samochody piękny to był widok
jak z ciemnego, jodłowego lasu wynurzały się długie ryje „Studrów” jak gładko
grały szóstki Dodge’ów, jak Dżems – najlepiej utrzymany pojazd w bazie –
świecił na masce białą, wytartą, amerykańską gwiazdą, wcześniej była
zamalowana, ale szofer odczyścił ją spod byle jak naniesionego koloru w
powiatowej bazie remontowej. Kierownik zżymał się na początku, ale z tymi
ludźmi lasu nie sposób było wygrać, mruczał tylko:
- Myślą kurwa,
że są na wojnie, popaprańcy.
Gruby
Czesiek stojąc na podwórzu miał już wejść do środka baraku, gdy z lasu wyłoniło
się jeszcze coś, na pełnym gazie pruł przez koleiny jakiś dziwoląg.
- A to, co,
kurwa? – zapytał sam siebie kierownik.
Z
zawadiackim poślizgiem tuż przed grubym Cześkiem zaparkowało coś, co robiło
wrażenie – długi i wysoki ryj, solidny grill z płaskowników, koła dziewięćsetki
dodgeowskie, solidna stalowa paka, kabina otwarta z kładzioną szybą. Kierowcy
podeszli do dziwoląga, jeden powiedział:
- To chyba
jakaś większa Doczka.
Z wysokiego,
kubełkowego fotela kierowcy zeskoczył gość i rzucił gromko w tłum:
- Co, nie
widzieliście jeszcze Internationala, to patrzcie bo to piękno samo w sobie.
Niewysoki,
szczupły, ale energiczny za dwóch człowiek podawał każdemu dłoń i przy okazji
mocnego uściski powtarzał:
- Paweł
jestem, Paweł Kamień.
Jeden z
kierowców podniósł odchylaną, dzieloną na dwie części maskę i krzyknął:
- Kurwa, nie
ma gaźnika.
- A jest
tylko pod kolektorem, dużo musicie się jeszcze nauczyć, to pojazd piechoty
morskiej Stanów Zjednoczonych, kiedyś mógł walczyć z Japończykami teraz będzie
walczył z metrami w Bieszczadach.
Paweł Kamień
wskoczył na pojazd, odpalił nożnym rozrusznikiem i zaparkował International’a w
garażu.
- Pięknie
motor gra – pochwalili kierowcę.
Wszyscy weszli do baraku, ktoś wyciągnął
flaszkę i polał. O zgrozo nastąpił szok, coś, czego nikt by nie przewidział, bo
to przecież nie mogło się wydarzyć w tym miejscu i z tymi ludźmi.
- Ja nie
piję – powiedział zdecydowanie Paweł.
- Pewnie
kapuś – ktoś cicho syknął.
- Czy ktoś
ma przeciw temu – dosłyszawszy uwagę ostro rzucił w tłum Kamień.
Nikt się nie
odezwał i tak już zostało, to była konstytucja Pawła Kamienia, każdy gest, ruch
i słowo wyrażało zwartość tego człowieka. Nie było w jego zachowaniu ani chwili
wahania. Ta istota wiedziała, po co znalazła się na tym świecie. Późno nocy
brudne szyby baraku omiotły reflektory Forda Bomb Service, którym kierowca
Piotr przyholował Willysa kierownika. Piotr zaparkował maszynę uprzednio
odczepiwszy jeepa i wszedł do ciemnej Sali z piętrowymi pryczami. Nie chcąc
nikogo budzić rozebrał się cicho i podstawiwszy stołek wspinał się na pryczę. Z
dołu usłyszał głos:
- Dobrej
nocy, nazywam się Paweł Kamień i jestem nowy.
- Dobranoc,
Piotr Wilk na mnie mówią.
Tak to jakoś
jest, że jak spotykasz człowieka to w sekundzie wiesz, że on jest z twojego
świata, albo, że jest obcy i z innej planety. I Kamień i Wilk, mimo, że się
jeszcze nie widzieli, bo ciemność skryła ich twarze, to po tych sekundach znajomości
i brzmieniu głosów poczuli, że mogą obok siebie żyć i pracować, wiedzieli
zaocznie, że bóg stworzył ich w jednym czasie i przestrzeni, bo postrzegają
świat podobnie i pragną tego samego – oddychać tym rześkim powietrzem w
Bieszczadach, pragną wolności w górach, cenią sobie samotność i pracę własnymi
dłońmi. Na początku kierowcy z dystansem odnosili się do Pawła, ktoś, kto nie
pije nie może być uczciwym i normalnym, ale weryfikacja odbiła się w lesie
gdzie wszelkie ułomności są obnażane bezlitośnie. Paweł okazał się twardym w
zasadach i postanowieniach tak jak się nazywał – Kamień. Jeśli zepsuł się komuś
sprzęt Paweł ofiarnie pomagał można było na nim polegać i wkrótce kierowcy
odkryli jeszcze jedną korzyść dla wszystkich, gdziekolwiek jechali na niedzielną
potańcówkę Kamień woził ich trzeźwy swoim Internationalem i nie musieli się
naciągać z milicją, to znaczy odpalać im litra wódy za prawo przejazdu. Paweł
Kamień i Piotr Wilk zaprzyjaźnili się. Paweł energiczny, wybuchowy i
ekstrawertyczny, a Piotr przeciwnie, zdystansowany, zamknięty w sobie i
powściągliwy zarówno w czynach jak wypowiedziach. Godzinami mogli siedzieć przy
stole z surowego świerka i przy pełgającej świecy spierać się czy Ford Burma ma
lepszy silnik, czy Internationala „green diamond” jest elastyczniejszy i jego
sześć garów pracuje z większą harmonią. Przez sześćdziesiąt dni wszystko szło
dobrze, ale świat jest dwoisty, więc trzeba się liczyć z tym, że po dniu
przychodzi noc i tak się stało. Wszyscy w bazie wiedzieli, że kierownik kantuje
to na normach paliwa, to obcina kierowcom stawki, to kradnie konserwy. Tak to
już jest, że uczciwych znajdziesz na dole struktury społecznej, a złodziei
wyżej, bo uczciwy nie chce kierować innymi uważając, że to zbyt duża
odpowiedzialność, a każda kanalia świnia nawet o tym nie pomyśli i chętnie
dyrektoruje. Paweł Kamień wszedł do kanciapy grubego Cześka, by podpisać pobór
paliwa, rzucił wzrokiem na fiszkę papieru i rzekł:
- Nie zgadza
się o sto dwadzieścia litrów.
- Nie wasz
interes, podpisujcie – charknął kierownik.
Paweł Kamień
oparł się oburącz na rozkibotanym stole i mierząc grubego Cześka wzrokiem jak
puchacz mierzy pochwyconą mysz rzekł:
- Zmień to,
nic nikomu nie jestem dłużny to i nie będę kradł nawet pośrednio twymi brudnymi
łapskami. Brzydzę się złodziejami – dodał i odwróciwszy się wyszedł.
Teraz było
już wiadomo, że gruby Czesiek zrobi każde świństwo by usunąć ten kamień stojący
mu na drodze. Szykanował Pawła, pisał donosy i w końcu przekroczył granice –
chciał odebrać Kamieniowi Internationala z powodu, jak napisał w raporcie do
powiatu, niedbałości o mienie państwowe, skończyło się na tym, że Paweł
wyciągnął grubego Cześka z jego nory i przyłożył mu solidnie w brzydką twarz
oznajmiając całej załodze:
- Wy jak
chcecie, ale ja z takim chujem, złodziejem nie będę pracował – i przyłożył mu
jeszcze raz aż kierownik zanurzył się całą tuszą w topniejącej breji, Kamień
wskazał palcem na wynurzającą się, zniekształconą fizjonomię grubego Cześka i
oświadczył:
- To jest
twarz tego systemu ja się z niego wypisuję.
Wskoczył do
Internationala, zapuścił motor i przepadł w przyjaznych ramionach jodłowego
lasu. Kierownik wsiadł do Willysa odgrażając się:
- Jadę na
milicję, odechce mu się, – ale nim nacisnął starter Wilk otworzył maskę i
wyrwał kopułkę zapłonową, trzymając ją w dłoni jak meduzę z dyndającymi kablami
rzekł:
- Niegdzie
chuju nie pojedziesz.
Kierownik
zbiegł do swojej nory, a kierowcy ruszyli każdy do swoich spraw. Po kilku
dniach pojawiła się milicja przesłuchiwali, szukali, a kierownik triumfalnie
głosił:
- Napaść na
urzędnika państwowego i kradzież mienia, dziesięć lat jak nic dostanie…
Piotr Wilk
siedział w swojej chacie pod lasem pił gorącą herbatę i patrzył przez okno na
znikające w mroku wieczoru połoniny. Skromna emerytura wystarczała mu na egzystencję,
chałupkę sklecił własnymi rękoma, bo cóż więcej potrzeba staremu człowiekowi.
Izbę ogrzewał kominek obłożony rzecznym kamieniem z witlinki na stole płonęła
świeca, Piotr nie miał światła elektrycznego, tak tu sobie spokojnie żył na
uboczu w towarzystwie łagodnej samotności. Utkwił wzrok za oknem wysyłając swe
myśli bóg wie gdzie. Z tego błogostanu wyrwało go ujadanie psa pod drzwiami.
Nie spodziewał się gości, podniósł się i otworzył. Nie mógł uwierzyć w progu
stał Paweł Kamień taki sam jak wtedy tylko o czterdzieści pięć lat starszy.
- Mogę wejść
– zapytał Paweł.
- Chodź,
głupio tu tak stoję, oczywiście chodź.
W blasku
świecy przypatrywali się sobie po chwili piotr rzekł:
- Usiądź
zaparzę herbatę - Wilk zalał wrzątkiem herbatę i podał w starych szklankach z
metalowymi uchwytami.
- Dawno nie
piłem tak herbaty, co tam u ciebie? – zapytał Paweł.
- Co tam u
mnie? Dawno nikt mi nie zadał takiego pytania, a żyje się na tym stoku góry,
przepracowałem w tych lasach swoje i teraz czekam, czekam na koniec swego życia
im dłużej na to czekam tym dziwniejsze mi się to wszystko wydaje, ale o tym
pogadamy później, powiedz Pawle gdzieś ty przepadł wtedy, Internationala
znalazłem po śladach nazajutrz na samej granicy pod Jasłem i to było tyle o
tobie wiadomości.
Rozmawiali
sobie o tym dniu, w którym Paweł obił pysk grubemu Cześkowi jakby to było
wczoraj. Paweł przełknął łyk herbaty i z zadowoleniem pochwalił:
- Smaczne u
mnie takiej już nikt nie pije. Pytasz gdzie byłem? A no z tej bieszczadzkiej
bazy uciekłem przed systemem, który nie pozwalał człowiekowi uczciwie pracować,
aż do Kalifornii. Jodły i świerki bieszczadzkie opuściłem dla palm, od tych
naszych krystalicznych potoków i rzek aż na wybrzeże Pacyfiku. Jak dałem po
ryju grubemu Cześkowi i wskoczyłem do Internationala wiedziałem, że muszę stąd odejść,
jeśli chcę realizować swoje życie na swoich warunkach. Paliwo skończyło mi się
na szczycie Jasła, klepnąłem w maskę Internationala mówiąc żegnaj stary i
ruszyłem przez zieloną granicę przez Słowację do Austrii. Tam kilka miesięcy
przebywałem jako azylant, a później dostałem wizę za ocean. Powiodło mi się
ludzi chętnych do uczciwej pracy potrzebowali tam. Dzisiaj prowadzę dużą firmę
transportową, wiesz, że tak jak ty zawsze chciałem pracować wśród samochodów.
Piękny to kraj ta Ameryka, ale serce ciągnęło mnie tutaj, bo to było moje
życie, moja młodość i moja ziemia, a już nigdy żaden pojazd nie był dla mnie
tak bezcenny jak ten International z UNRRY.
Piotr z Pawłem jak dwaj apostołowie, którzy odnaleźli się po
latach przegadali całą noc o świcie Piotr rzekł:
- Chodź
pokażę ci coś co przechowałem z naszych czasów – wyszli na zewnątrz Piotr
otworzył wrota stodoły i Paweł krzyknął:
- Kurwa, to
mój International, nie to mi się śni – podszedł i dotknął zimnej blachy – nie spodziewałem
się takiego cudu, jak ty to zrobiłeś?
- Po twojej
ucieczce za trzy miesiące przyszły ruskie Ziły, a sprzęt z bazy kazali oddać na
złom do powiatu, skrzynka wódy i trzy tony złomu załatwiły sprawę.
- Przepalasz
go? – zapytał Paweł.
- Ostatni raz
kilka lat temu, aparat zapłonowy się zepsuł nie mogę nigdzie takiego dostać.
- Nie
szkodzi, uruchomimy go. Napisz, co brakuje a ja to załatwię. On musi jeszcze
zagrać na tych swoich sześciu garach.
Wrócili do
chałupy, pogadali jeszcze kilka godzin i Paweł Kamień pożegnał się z Piotrem
Wilkiem i poczuli obaj, że historia ich jest zakończona, że się nigdy już nie
zobaczą. Paweł miał wieczorem samolot do USA ściskając dłoń Piotrowi nie
powiedział mu, że jest nieuleczalnie chory i prawdopodobnie zostało mu jeszcze
kilka miesięcy jak lekarze, albo ten cały bóg da. W grudniu tegoż roku zapukał
do drzwi Piotra listonosz, przytaszczył sporą paczkę i list polecony.
- To z
Ameryki – dodał urzędnik z dumą.
- Dziękuje –
pokwitował odbiór stary człowiek.
Piotr siedział jeszcze długo przy stole z rozpakowaną paczką, w której był kompletny aparat zapłonowy do Internationala, oryginalne zegary i tłoczki hamulcowe i jeszcze kilka drobiazgów do tego pojazdu. Piotr wyciągnął z pudła statuetkę kamienną wyobrażającą wilka i flaszkę whiskey, którą odkręcił i polał sobie do szklanki czytając list od Pawła skończył ten bursztynowy trunek.
„Drogi Piotrze,
mnie już nie ma wśród was, proszę Cię odpal Internationala i wiosną w słoneczny
dzień przejedź się nim z opuszczoną szybą i pomyśl o mnie, o naszych czasach i
o tym jak to było dawno temu w Bieszczadach, a ta figurka kamienna wilka, którą
wyrzeźbił indiański artysta niech chroni dłużej twoje istnienie niż moje,
mieliśmy piękne życie w pięknym miejscu na ziemi. Żegnam Cię Wilku – ja Paweł
Kamień.”
R