Drzewo Tamtego Człowieka
Człowiek obudził się o świcie swojego październikowego dnia, spojrzał złoża w okno w przydomowy zagajnik brzóz odzianych w suknie porannej mgły. Człowiek wstał, odział się i zaparzył herbatę, ale nie wypił jej, bo wyszedł przed swój dom na skraju lasu, bo chciał się jeszcze przejść przed podróżą. Słońce wzeszło już z zza gór i obdarowywało miłym ciepłem, człowiek zatrzymał się na wzniesieniu i z lubością patrzył pałąki w dole, które okoszone zieleniły się jeszcze krótkim potrawem.
-Już czas- legł do siebie i ruszył w kierunku domostwa, które dymiło z komina palonym w piecu bukowym drewnem. Przechodząc za stajnią, człowiek wszedł w chłód cienia i odruchowo ukrył dłonie w kieszeniach płaszcza. Jedna dłoń natrafiła tam na obłe i miłe w dotyku nasiono kasztanowca, człowiek wyciągnął je i uśmiechnął się na przypomnienie tego dnia, w którym będąc w mieście powiatowym po sprawunki podniósł ten kasztan z chodnika i ukrył w kieszeni. Zatrzymał się i chwilę ważył tą brązową jakby nawoskowaną kulkę, po czym schylił się i utknął ja w ziemię kretowiska przy stajni. Człowiek ruszył w swą podróż i wcale nie miało być tak, że nie powróci, ale tak się stało. Człowiek ten nigdy już nie mógł zobaczyć swojego domu, ani łąk, ani tego przydomowego zagajnika brzóz, ani tego błękitnego, październikowego nieba nad swoim światem, bo ten człowiek, nie mógł już nic zobaczyć, bo tego człowieka pochłonęła nicość w powiatowym szpitalu. Na drugi rok, po śnieżnej zimie, przyszła kwiecista wiosna, która poczęła zacierać ślady jesienne po tym człowieku, a kasztanowiec wypuścił siła swego trwania drobny pęd, później dwa listki i co roku wzbierał tym pragnieniem istnienia, i którymś tam roku o mało nie zgryzły go łanie, ale następnej wiosny rany się zabliźniły i zebrał się dożycia, i kiedyś tam wichura połamała mu gałęzie, ale znowu zebrał siły i piął się ku słońcu. Minęło kilka dziesiątków lat i kasztanowiec rodził już własne kasztany, stał się wielkim, majestatycznym drzewem, a w lecie jego liście falowały jak zielony ocean i żyły w jego koronie całe światy i ptaki, i owady, i czarna wiewiórka, i chyba nikt nie wiedział, że to jest drzewo tamtego człowieka, tylko ten drugi człowiek, który mieszkał w tym starym domu kilkadziesiąt lat po tym jak to nasionko znalazło się w ziemi obudził się o świcie w swój październikowy dzień i spojrzał z łoża w okno w przydomowy zagajnik brzóz, wśród których królowa potężny kasztanowiec. Człowiek wstał, odział się zaparzył herbatę, ale nie wypił jej, bo wyszedł przed swój dom na skraju lasu, bo chciał się jeszcze przejść przed podróżą….
R