Dodge WC51
„czerwona”
Jeszcze do końca lat osiemdziesiątych Dodge
z UNRRY występowały w niektórych jednostkach straży pożarnej. W Cisnej Doczkę WC51 po wycofaniu jej ze służby przejął komendant
straży pan Wierzbicki. Nieszczęśliwie się stało, że po wielu latach pan Staszek
wymienił ją na Gaza 63 „awtozawoda”. Historie tych
pojazdów przeplecione z losami ludzkimi tworzą tęczę nostalgii łączącą
przeszłość teraźniejszością. W związku z tym, że w garażu Siekierezady
stacjonują dwie Doczki ¾ to każdej z osobna
należy się opowieść by nie cierpiały na bezduszność zapomnienia, a i tym ludziom którzy związali swe losy z tymi pojazdami też się to
należy.
„Czerwona”
W straży pożarnej niedaleko Ustrzyk Dolnych służyła czerwona Doczka 3/4 . Garażowana
pod czujnym okiem komendanta straży przynajmniej raz w tygodniu kompleksowo
czyszczona i konserwowana. Jednostka straży nie duża, cztery osoby o zupełnie
innych charakterach, ale z jedną pasją – pomagać ludziom w potrzebie. Trójka
strażaków akcentowała swe inne podejście do problemów życia na każdym kroku,
ale dzięki bogu mocna osobowość komendanta spajała w jedno wspólny czyn.
Dzielni strażacy potrafili się pokłócić nawet o kolejność pompowania kół 900-16
i komendant zawsze wkraczał na czas, bo nieraz pięści szły w ruch. To tak
niegroźna mężczyzn wrodzona przekora żeby postawić na swoim, obojętnie czy
mądre czy nie. W innych jednostkach konfiguracja strażaków nie była tak
skrajnie niedopasowaną jak w tej pod Ustrzykami, nieraz tak bywa, że trzech się
takich spotka, co to lepiej, żeby się nie spotkali nigdy. Bywało, że komendant
przychodził godzinę po rozpoczęciu „konserwacji sprzętu”, a tu już chłopy mięli
lima pod oczami i na pytanie, co się stało solidarnie odpowiadali „wypadek przy
pracy”, więc można było powiedzieć, że strażacy są jednak zespołem. Stary
komendant póki żył trzymał swoją drużynę w ryzach i to on był spoiwem tej
harmonii. Dodge zadbany z oryginalnymi, drewnianymi
ławkami, parcianymi pasami, tapicerką foteli i tabliczkami znamionowymi prężył
swój wydatny grill w strażackiej remizie. Gdyby Marshall zjawił się po tych
trzydziestu latach od swojego „planu” to by się miło zdziwił, ze pojazd jest w
takim stanie jak w czterdziestym piątym. Strażacy wydajnie służyli
społeczności, pchali towot w punkty smarowania, podmalowywali i glancowali
sprzęt, a jak nam wszystkim wiadomo stałość nie jest czynnikiem
charakterystycznym dla naszej planety. Stary komendant zaniemógł i trójka strażaków
stanęła u jego łoża przy wezgłowiu wysłuchali ostatniej woli:
- Chłopaki,
za rok dadzą naszej jednostce Żuka, a Doczka ma pójść
na złom, postarajcie się by ją ocalić, a trumnę z moją osobą, nie muszę wam
chyba mówić, Doczką na cmentarz mam być wieziony.
Podwładni
jak jeden mąż przyrzekli i słowa dotrzymali, jaśniejąca czerwienią Doczka z czarnymi felgami zawiozła w ostatnią podróż
komendanta, a za rok zgodnie z przepowiednią dostali Żuka. By Doczka nie poszła na żyletki strażacy załatwili złomu na
wagę tego wozu bojowego i kwit o zdaniu dostali. Nie było już czynnika
spajającego załogę i zaczął się Armagedon gdzie będzie stała, nie mogli dojść
do konsensusu to na razie pod chmurą postawili. Już rok a jej piękna czerwień
wyblakła i gdzieniegdzie rdza przyatakowała. Jeden ze
strażaków gaźnik pożyczył znajomemu to dwaj pozostali nie będąc dłużnymi też
jakieś fanty odkręcili i tak Doczka się rozpadała i
czas ją pochłaniał, aż serce się krajało. Z gum zeszło powietrze, felgi wtopiły
się w ziemię, a drewno na pace próchniało, dzieciaki powybijały szybki zegarów,
a zgody jak nie było tak i jej się spodziewać nie należało, bo trafiło na
trzech takich, co nigdy nie ustępują. Przez dekadę swojego wspólnego dzieła
chronienia zabytkowego mienia drużyna strażaków doprowadziła Doczkę do kompletnej ruiny. Stary komendant w grobie się
przewracał, a po następnej dekadzie stacjonowania wozu bojowego w krzakach już
się strażakom o tym wszystkim trochę zapomniało. Po trzeciej dekadzie został na
tej ziemi ostatni z trójki, z którym zakup tego wraka negocjowałem, ale on
chyba pomyślał, że ja jestem wysłannikiem tamtych dwóch pozostałych i trzeba
było zaczekać aż on odejdzie w mroki zapomnienia. Od żony wdowy zakupiłem to,
co z tego pojazdu zostało i mam nadzieje, że wcześniej czy później sprzęt ten
ruszy i podjedzie się pod Ustrzyki z tym zmartwychwstaniem, bo Doczki takie są jak poświęcisz jej odrobinę czasu to ona
raca nawet z zaświatów, bo właściwie pielęgnowana Doczka
nas wszystkich jest w stanie podwieźć na cmentarz, taka to wdzięczna i
cierpliwa maszyna, a wierność jej poświadczają żołnierze i strażacy oraz
indywidualni użytkownicy, wśród których mam zaszczyt być i ja.
R