Czy ten świat mnie widzi?

 

Zima tego roku (o ile można nazwać ją zimą) jest łagodna jak baranek, co to lizał pana małego Jezuska po ryjku malutkim. Zima ta jest nazbyt łaskawa dla cyklistów, – czyli dla mnie. Nie było prawie jednego dnia, by nie można było kręcić na rowerze. Jedyny mankament, to brak tego chrzęstu szarańczaków, ale za to szumi i szeleści pięknie rzeka Solinka i Wetlinka. Kręcę sobie tym buddyjskim młynkiem, czyli przekładnią rowerową i sycę swe oczy pejzażem bieszczadzkim, i zastanawiam się, czy ten świat mnie widzi, i czy nie lepiej by było, gdybym występował anonimowo, gdyby ten świat mnie nie widział, bo, po co mam mu zawracać dupę – temu światu, a poza tym bardziej lubię patrzeć niż na mnie mają patrzeć. Świat wokół mnie trwa w tym bardzo długim przedwiośniu i wszyscy jesteśmy tym oszołomieniu, i te podbiały tak do końca nie wiedzą czy mają kwitnąć, czy nie, i te kaczki, które buszują już na stawie nie mogą się zdecydować czy pleść już gniazda, czy jeszcze nie, i te trawy już kiełkujące widać też się wahają czy to już ten czas, czy jeszcze nie… a ja kręcę tym buddyjskim młynkiem przekładniowym i zastanawiam się, czy ten świat mnie widzi, czy może jest mu to obojętne i też nie mogę się w sumie zdecydować, czy chcę żeby mnie ten świat widział, czy raczej nie.

Wracam do Cisnej przez zagubione wioski, docieram do swojej wsi, a pod sklepem stoi Jasiek Raper i skrzeczy do jakiegoś człowieka:

- Kup pan paszteta, bo głodny jestem.

I dochodzę do wniosku, że ten świat jest demokratą i widzi tylko tego, kto chce być zauważony, cieszy mnie to odkrycie, że ten świat szanuje wolność, bo zawsze mogę się ukryć, gdy tego potrzebuję, ale też do końca nie jestem pewien i zawsze pozostaje to pytanie – „Czy ten świat mnie widzi?”.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R