Człowiek,
który utracił własne sny
Niby nic się
nie stało, niby wszystko było tak, jak było wcześniej, człowiek żył, pracował,
kładł się na spoczynek i zasypiał, niby nic się nie zmieniło w jego dniach
istnienia, ale widać było z boku, że twarz tego człowieka szarzeje i pojawiają
się nowe zmarszczki, widać było, że oczy tego człowieka tracą wyraz i blask, że
człowiek ten gaśnie nieubłaganie z taką okrutną metodyką śmierci.
Człowiek ten
żył, pracował i kładł się na spoczynek i zasypiał i nie było widać po jego
obliczu, że on coś wie w tej sprawie swojego umierania, robił to, co zawsze,
mówił do innych ludzi, podawał dłoń na przywitanie, spacerując patrzył na
ciemny las i głaskał psa, ale z boku widać było, ze gaśnie, że jego płomień
życia dramatycznie pełga i drga jak świeca wystawiona z zacisznej kaplicy na
grób w szczerym polu.
Człowiek
nadal żył i pracował i kładł się na spoczynek i kiedy szedł o świtaniu w swój
nowy dzień, każdy napotkany człowiek myślał sobie: „On umiera…”. I każdy
człowiek martwił się o tego człowieka, który gasł, ale chyba o tym nie wiedział
i wszyscy zastanawiali się czy on może wie, a tylko udaje, że nie wie. I każdy
z nas zastanawiał się czy uczciwie będzie mu o tym powiedzieć, ale nikt się nie
odważył. Kiedy temu człowiekowi oczy żarzyły się już takim smutkiem jak księżyc
w pełni nad umarłymi wioskami, kiedy temu człowiekowi twarz zszarzała jak łąki
bieszczadzkie w
-Pan umiera.
-Nie, ja tylko utraciłem własne
sny.. – odpowiedział cicho człowiek.
I myśląc, że medyk się myli poszedł
do księdza.
Pleban tylko raz spojrzał w te
niespokojne oczy, przez które widać było udręczoną duszę i rzekł:
-Pan umiera.
-Nie, ja tylko utraciłem własne
sny..
I człowiek
wrócił do swego domu i ponownie spojrzał w stare lustro i rzekł chyba bardziej
do tego lustra, które nie wierzyło w to, co odbijało:
-Ja tylko utraciłem własne sny….
R