Cisna
jesienią
Zaczął się październik, po tym przepięknym lecie przyszła do nas
jeszcze piękniejsza jesień, jest cudownie ciepło, góry ukazują to bogactwo
kolorów, dzikie czereśnie płoną pochodniami czerwieni, buki je w tym wspierają,
jawory żółcą się jakby oddawały to letnie słońce, jesiony uzupełniają tę
pogodną barwę, brzozy niezdecydowane sypią na wpół zielonymi i żółtymi
listkami, rzeka Wetlinka i Solinka wezbrana mętną wodą po wczorajszej ulewie i
ten namiętny zapach jesieni – kwaśno-cierpki rozkładających się liści i te
piękne poranne mgły, z których spozierają czujne oczy łani na długiej szyi
malowanej przez mistrza Modigliani, byki jelenia karpackiego odzierają z kory
młode modrzewie i wierzby zostawiając połamane gałęzie na dowód jak dużo nabyły
testosteronu. Łąki pobrązowiały i nabyły setek tych jesiennych odcieni trudnych
do nazwania. Siedzę za Siekierezadą na skrzynce po piwie i głaszczę po łbie psa,
dobrze jest mieć takiego zwierza przy sobie, bo to uspokaja i tonuje tak jak
ten szum rzeki, który słychać z pod mostu kolejki wąskotorowej. Na torach pije,
Cypis, który Nie Robi Absolutnie Nic w przeciwieństwie do Marka Który Tylko Nie
Robi Nic. Cypis sączy piwo z puszki i też go chyba dopadła jesienna nostalgia,
a wzrok utkwił w oddali i coś sobie tam mieli w swym mózgu. Po lewej na
schodach sąsiedniego budynku siedzi mąż Pani Mary i je suchą zupę chińską
popijając ją winem i też taki trochę zadumany i słychać jak chrupie mu między
zębami ten sprasowany makaron. We wsi jesień rozgościła, a w sprawach
społecznych mamy burzę iście letnią – nasza szkolna księgowa przez kilka lat
kroiła kasę z budżetu gminy, znaczy się okradała nas i nasze dzieci, siedziała
tam w tej księgowości jak wielka utuczona pijawka i błyskała złym wzrokiem
modląc się w dni świąteczne w kościele o większy, własny dobrobyt, wieś huczy
tym jak ta rzeka wezbrana, bo i słusznie mamy tu przypadek Jeckylla, wystarczyło,
że księgowa opuściła jedną mszę świętą, na której wykładano przykazanie: nie
kradnij… i nakradła w chuj pieniążków, bo nie wiedziała, że to nieładnie i
upasła się jak świnia żołędziami w materię, które ciężko będzie wziąć do
więzienia, albo w zaświaty. Ale chuj ze złodziejami, moje myśli powracają do
tego piękna przyrody przed oczami moimi i psa, który ciągle dopomina się
pieszczot. Za zakolem rzeki Solinki pnie się w górę kolorowy las, wiatr szarga
suchymi liśćmi, rzeka szeleści pod mostem, a ja głaszczę psa po łbie, a na
torach Baflo z Tadkiem Zgrzewką rozpija wino. Baflo dostrzega mnie i drze się:
- Słyszałeś
ile zajebała ze szkoły?
- Kurwa,
Baflo o tym już wszyscy napierdalają – odpowiadam.
- A jak
Pustak się wpierdolił do szkoły i zajebał jakieś drobne, to wielka afera –
dodał Tadek.
- Panowie
zostawcie złodziejstwo złodziejom, podziwiajcie lepiej tę piękną jesień –
tonuję ich prokuratorskie zapędy, choć mną też szargają gorące emocje.
- Jebana
okradała dzieci i gminę, czyli nas – dodał z rozpędu Tadek.
- No
brzydko, nawet obrzydliwie, ale niech się nażre i pęknie ostatecznie –
próbowałem zamknąć dyskusję.
Przeniosłem się nad staw, by chłopaki nie szczepili mnie już
tymi zajadłościami, siłą rozpędu przypomniałem sobie jak na zebraniu rodziców,
gdy mieliśmy złożyć się na wycieczkę dla dzieci, co to ich rodzice chleją, pani
księgowa poparła tezę jakiegoś „mądrego”, że „na dziadów się składać nie
będziemy” i od razu po tym spadła ze stołu pingpongowego, na którym siedziała,
czyli Bóg zadziałał od razu bez zwłoki. Teraz rozumiem tę niechęć do składania
się na biedne dzieci, księgowa wolała opcję, że składamy się na nią.
- Jebana,
wiejska moralność – skwitowałem na głos i przeniosłem wzrok na piękne kolory
bieszczadzkiego lasu.
Ta wiejska, złodziejska afera wstrząsnęła naszą społecznością,
nie spodziewaliśmy się, że człowiek może się posunąć do okradania dzieci, ale
widocznie może, może posunąć się do wszystkiego. Drapię psa między łopatkami i
tonę wzrokiem w kolorach bieszczadzkiego lasu. Dzikie kaczki pływają po stawie
i zawsze kojarzę sobie je z Ibsenem i myślę sobie, czy warto dociekać, co
kieruje człowiekiem, że czyni takie skurwysyństwa i mówię do psa:
- Brego dobrze,
że ty masz niezłomne zasady, przez to cię szanuję i mam nadzieję, że ty mnie
też, i mam nadzieję, że ludzie też mnie szanują, bo wszystko zawdzięczam
własnej pracy…
Przeniosłem wzrok na barwy bieszczadzkiego lasu i aż się bałem
powrotu do ludzi…
R