Baflo chce wyjść z książki

 

Kilka płatków śniegu o świcie leniwie szybuje z niebios, patrzę na ich lot ku mej twarzy i się uśmiecham na myśl, że zrealizuję jeszcze dzisiejszego dnia przejażdżkę rowerową, ale najpierw wołam psa jakbym wołał własne sumienie i idziemy sprzątać Siekierę. Brego spoczywa na starej kanapie za barem, a ja zaczynam taniec chocholi na miotle. Cały czas myślę o dzisiejszej drodze w zadumane, szare Bieszczady, o kręceniu rowerem w wilgoć krętych stokówek, moje marzenia przerywa skrzyp diabelskich drzwi, wpada Baflo i już na wejściu skrzeczy:

- Musimy pogadać, tak nie będzie!

- O co ci chodzi? Gadaj szybko, bo jestem zajęty – mówię.

- Znowu mnie opisałeś – Baflo podnosi głos – u mnie w domu przeczytali w Internecie i robią sobie ze mnie jaja.

- To cena sławy, jesteś Baflo osobą publiczną w Cisnej – staram się ostudzić baflowe rozedrgania.

- Ale ja to pierdolę, już mnie nie opisuj, chcą mnie przez to wyrzucić z chałupy – desperuje bohater.

- Baflo, nie przejmuj się jesteś w połowie osobą rzeczywistą, a w połowie fikcyjną. Istniejesz bardziej, jako bohater literacki niż żywy, powinno cię to cieszyć, literatura przeniosła cię w nieśmiertelność, raduj się – pocieszam go.

- A ja to jebię, jak zaraz nie będę miał gdzie mieszkać – broni wciąż swej doczesności.

- Jest jeszcze jedno wyjście, podaj mnie do sądu, wtedy będziesz mógł argumentować rodzinie, że to wszystko wymyśliłem i jesteś bez skazy – daję radę mojemu superbohaterowi.

Baflo zawija się na pięcie i wrzeszczy:

- Tak kurwa zrobię!

Przestaję chwilę sprzątać i podpierając się na kiju od miotły myślę nad siłą literatury i o tym jak bohater doskonały chce spierdolić z mojej książki.

- Fajnie jest – mówię do siebie i kontynuuję zamiatanie.

Po południu realizuję swoje marzenie dzisiejszego dnia, siadam na rower i kręcę w tę cudowną szarość bieszczadzkiego, grudniowego dnia. Ostre i rześkie powietrze wypełnia mi płuca, las jest cichy swym późnojesiennym snem, potoki są ciche swym szeptem krystalicznym, moja dusza jest cicha tym ukojeniem w samotności wędrówki. Kręcę sobie po tych stokówkach pięknych mojego świata i wszystko mówi do mnie, że piękno życia jest niewyczerpywalne, jest wszędzie i darmo, jedyną opłatą jest chcieć po nie sięgnąć, raduję się że pierwszy grudnia ofiarował mi jeszcze to kręcenie na rowerze i chłonę te Bieszczady, a one mnie. Wracam o zmroku, zostawiam za Siekierą rower, a pozyskuję w zamian mojego psa. Brego biega i podskakuje unosząc te swoje siedemdziesiąt kilogramów do góry, patrzę na niego z miłością wielką, jesteśmy razem już sześć lat i ja wiem po każdym jego geście i spojrzeniu, czego on oczekuje ode mnie i on wie po moim głosie i ruchach, czego ja oczekuje od niego. Pięknie być taką jednością istnień na tle tych zamglonych bieszczadzkich gór, idziemy razem do domu na górze Horb, zatrzymuję się w połowie drogi i patrzę z lubością na łąki zrudziałe, pies ociera się o moje nogi dopominając się głaskania, więc gładzę dłonią jego szarą, aksamitną sierść i mówię:

- A wiesz Brego, że Baflo chce spierdolić z książki?

 

Powrót

                                                                                                                                                  R