Tona węgla


Zbliżają się święta bożonarodzeniowe, patrzę jak społeczność Cisnej przygotowuje się cieleśnie oraz duchowo do tych podniosłych wydarzeń i trochę im zazdrośćże, bo przecież oni mają swojego boga. Mogą się do niego modlić, żalić i skarżyć, przez co czynią sobie ulgę duchową, to taki kosmiczny espumisan, że jak płacisz i wierzysz, żę działa no to on działa. Popatrzyłem jeszcze chwilę na ludzi zmierzających do świątyni i ruszyłem w swoją drogę, a w mej głowie wykiełkował plan. Po powrocie do domu postanowiłem stworzyć sobie spójną koncepcję teologiczną oraz tym samym instytucję boga. Wybrałem z tony węgla leżącej na podwórku największą bryłę omiotłem ją z pyłu i wtaszczyłem do chałupy, ustawiłem ją koło akwarium i rzekłem:

- Oto mój bóg – węgiel, pierwiastek z którego i ja jestem skonstruowany.

W ramach modłów codziennie o świcie polewam go wodą mówiąc z patosem:

- Oto ty wodo zmieszana z boskim pierwiastkiem tego to czarnego kamienia spajasz i napełniasz moje ciało.

Kurwa poczułem na duszy i ciele, że jednak fajnie mieć boga, a że jestem oszczędny, obliczyłem sobie koszt mojej religii. Tona węgla – 630 złotych, wyobrażenie mojego boga waży około dziesięć kilogramów, to wychodzi 6,30 zł. Wodę mam za darmo ze źródełka na łące przed lasem, koszt codziennych obrządków religijnych to te dziesięć sekund na polanie bryły i wydukanie magicznej formuły. Zadowolony z wyników kalkulacji usiadłem na fotelu przed kominkiem i rzekłem do siebie:

- Teraz to już pozostało mi nieść słowo boże między prostaczki, a rychło zostanę właścicielem całej kopalni, bo ciało boga dobrze się sprzedaje…

 

Powrót

                                                                                                                                                  R