Teatr jesieni
Kurtynę teatru jesieni zerwał porywisty, listopadowy wicher. Wykręciłem się w tym dniu na Solinę, by poczuć tę cudowną moc spienionych grzywaczy, galopujących jak siwe konie po bieszczadzkim morzu. Słońce oświetla jeszcze w pełni ten teatr jesieni, pełny barw i błyskawicznie zmieniających się scen. Jaworowe liście szybują na wietrze po czym zalegają na poboczach dróg, uroczo szeleszcząc pod kołami roweru dopełniając tym miłym dźwiękiem symfonię porywistego wiatru. Teatr jesienie miecie zeschłymi liśćmi i ludzkimi istnieniami. Jestem zafascynowany tą dynamiką życia, która kiedyś zmiecie i mnie jako ten listek brzozowy, pogna mnie w niebyt. Wpatruję się z zapory w wodę, która pod tchnieniem ciągłego wiatru zdaje się bulgocze i gotuje, jakby chciała dzisiaj uwolnić się z tych kajdanów betonu zalewu solińskiego, jakby chciała pocwałować tymi siwymi końmi, spienionych grzywaczy w dół Doliną Sanu, ze swoim sprzymierzeńcem wiatrem stanowiąc jedną potężną energię, przy której człowiek czuje się tak jak powinien - małą i skromną istotą. Kręcę sobie przez ten teatr jesieni i podziwiam piękno tej ziemi, kryształ potoków w ciemnych jarach, słońce dźgające świetlistymi włóczniami pomiędzy rozłożyste ramiona buków. Na zawoju dostrzegam jeszcze kilka żółtych płatków na czerepach rudbekii nagich, a szalonych. Na asfalcie wygrzewa się brązowa żaba. Teatr jesieni zmienia tak szybko swe sceny, że czuję się odrobinę zagubiony, ale kręcę dale z zapalczywością, bo jestem zachłanny na to piękno i chcę jeszcze zajrzeć na Tworylne, by popatrzeć na San w górnym jego biegu nim zostanie uśpiony w jeziorze, chcę posłuchać jak szum z wiatrem pędzącym po jej licu Solinka i Wetlinka i wszystko chcę jeszcze zobaczyć, usłyszeć i poczuć w tym teatrze jesieni. Kręcę, patrzę i nie mogę przestać podziwiać i lękam się, że niedługo przedstawienie wystawi zima, zmieni afisz, ale na tamto też pójdę, bo to wszystko mój ukochany teatr…
R