Połowa grudnia


Połowa grudnia darzy iście wiosenną pogodą w dzień ponad dziesięć stopni ciepła, cieszę się z tej anomalii, bo mogę kręcić sobie na rowerze, a jak sobie tak kręcę, to czuję że żyję, a jak czuję że żyję, to jestem szczęśliwy. Na Solince w resztkach śniegu leżącego na poboczu drogi podziwiam odciśnięte łapy niedźwiedzia, na roztokach w rowie leży wielki spłatek skóry łani, w zimie zawsze tak jest więcej śmierci niż życia. Po drodze odbieram telefon od Wojtka Stolarza Podłogowego gawędzimy chwilę i z tego wszystkiego najbardziej utkwiła mi jedna odpowiedź na moje pytanie: co tam u ciebie? WSP bez zająknięcia odpowiada: NIC, to brzmiało jak takie wielkie nic, jak te napisy Hollywood na stoku góry. Kończę rozmowę i kręcę dalej. Wracam do Cisnej. Za płotem placu Siekierezady Mietek Nożownik rozpija już coś z kolegami, z kieszeni kurtki sterczy mu wino, a tak dobrze mu szło, nie pił już dwa tygodnie. Zawsze wiem kiedy zacznie, bo oczy robią mu się wtedy jak dwie czarne dziury do nicości, coś tam do niego mówię po czym idę z psem na górę Horb, w przestrzeni pogłębia się wszechogarniająca szarość. Za dużym sklepem też coś rozpijają. Fudżis wdraża się w temat, jednak go nie odwyknęli na tej terapii. Takie leczenie naszych „człowieków” jest trudne jak chuj, bo czuje on tam, że chcą mu coś zabrać, coś bardzo ważnego, a te doktory chcą mu coś dać w zamian, a on ciągle jest przekonany, że te łapiduchy coś mu jednak wydzierają. Drapiemy się pod naszą górę, patrzę jak ten pływający mrok pochłania moją piękną wieś, pola, lasy i brzmi mi w głowie to wielkie Wojtkowe NIC, tak wyraziste i prawdziwe, że aż przerażające.

 

Powrót

                                                                                                                                                  R