Ciasto jagodowe


Kończy się lipiec, coś zawsze kiedyś się kończy, by dać miejsce nowemu. Noszę w sobie dzisiaj to drżenie poczucia skończoności, ten lęk przed chwilową skończonością, by później wstąpić w tę potężną strugę nieskończoności. Siedzę sobie w Sali Portretowej w Siekierezadzie i delektuję się ciastem jagodowym, cudnie smakują te bieszczadzkie czarne grona z góry Jasło. Czuć w nich ten zapach lasu tę kojącą wilgoć jodłowych mrocznych ostoi, w tych jagodach zaklęty jest smak lata. Między jednym kęsem a drugim spoglądam przez duże otwarte drzwi na oblepione słońcem liście wierzby, pomiędzy którymi faluje na wietrze ta skończoność i nieskończoność. Bardziej zajmują mnie te drżące na wietrze listki niż Ci ludzie przewijający się przez salę. Nie mogę już słuchać tych ich dialogów o niczym, tego siorbania i ciamkania, wydało mi się nagle to takie nędzne i małe. Przepastnie grube kobiety i mężczyźni sapią jak lokomotywy i nawet te jesionowe schody zdają się z bólem jęczeć pod ciężarem tych istot. Zdaje się od tej nieskończoności ludzkich małości ratuje mnie tylko smak tych czarnych jagód, które przypominają mi, że tam Jaśle słychać szum wiatru w rozłożystych bukowych gałęziach, słychać krzyk myszołowa i widać czar połonin. Tam skończoność harmonijnie przechodzi w nieskończoność. Oto właśnie przez sale portretową idzie niewidomy człowiek badając białą laską otoczenie przed sobą i wydaje mi się, że on najwięcej dostrzega, a my tutaj dalej ciamkamy, sapiemy, siorbiemy, pochłaniamy zupy i kotlety i rozmawiamy o niczym, to chyba jest ta skończoność, która mnie przeraża…

 

Powrót

                                                                                                                                                  R